Kiedyś byłam taka grzeczna, ale na
szczęście z tego wyrosłam.
Jutro
to taka magiczna kraina, gdzie mieszkają wszystkie obowiązki. Szczególnie te,
odkładane przez Alicję. Po co miałaby się wysilać, męczyć, pracować, skoro jak
na razie bardzo dobrze czuje się śpiąc na kanapie w mieszkaniu swojej siostry i
oglądając powtórki seriali? Przez całe życie nic, tylko się męczyła, łamała,
nadwyrężała mięśnie, szarpała psychikę, szargała nerwy i drżała ze strachu,
bólu i rozpaczy. Dodatkowo, jej stopy wyglądały, jakby ktoś bardzo długo
narażał je na bliskie kontakty z wszystkimi możliwymi środkami destrukcyjnymi. Chyba
należy się jej jakaś chwila wytchnienia, prawda?
Alicja
od kilku tygodni nie robiła nic i bardzo jej się to podobało.
Lucyna
była inna. Nie znosiła stanu spoczynku, odpoczynku, wypoczynku i ogólnego
pozostawiania bierną i nieaktywną dłużej, niż było to absolutnie konieczne.
Gdyby mogła, zrezygnowałaby ze snu, bo co jest niby przyjemnego w samotnym
wpatrywaniu się w sufit i rozmyślaniu przez całą noc o błędach swojego życia?
Nic, a nic.
Wstała
skoro świt i zaparzyła świeżą kawę. Dla siebie. Alicja prawdopodobnie obudzi
się dopiero za kilka godzin, więc zostawianie dla niej porcji byłoby
marnotrawstwem. Bardzo słodka kawa z mlekiem – jakby mało jeszcze miała energii
na start. Taką lubiła, taką piła od zawsze.
Ubrała
się niedbale i wraz ze wschodem słońca wybiegła na ulice Rzeszowa. Zupełnie nie
spodziewała się, że o tej porze trafi na kogokolwiek. Przyzwyczaiła się do
samotnego biegania i takie jej, szczerze mówiąc, odpowiadało.
A
jednak: nie zdążyła jeszcze przebiec dwóch kilometrów, gdy zorientowała się, że
do równomiernego stukotu jej adidasów o beton, dołączył jeszcze jeden dźwięk.
Podobny, ale mocniejszy i posiadający inny rytm. Gdy za bardzo się na nim
skupiała, gubiła swój i zaczęło ją to po kilku takich wpadkach irytować. Nie
wiedziała jeszcze, kogo miałaby za to obarczyć winą, ale nie minęło dziesięć
minut, a jej samotna wyprawa zamieniła się w duet. A to jest prawdziwy ciężar
dla solisty.
Osobnik
biegnący obok i wprowadzający ją w stany wzburzone był wystarczająco wysoki, by
musiała zadrzeć do góry głowę. Miał ciemne, krótkie włosy, słuchawki w uszach i
porządny, pasujący do niego dres w czarnym kolorze. I fajne buty, musiała mu to
przyznać. Nie zmienia to jednak faktu, że jego wielkie nogi grały zupełnie inną
muzykę, niż jej. Nie zerknął na nią, widocznie jemu to nie przeszkadzało.
Postanowiła
go zignorować i skręciła w pierwszym możliwym momencie. Ruszył za nią. Zrobiła
jeszcze ze dwa zakręty, ale wciąż słyszała odgłos jego kroków.
„Wariat”,
pomyślała, „wariat i idiota. Facet”, skwitowała.
Przyśpieszyła,
on też. Uniosła brew. „Tak chcesz się bawić? Dobrze, to się zabawimy.”
Nie
ścigała się tak chyba od przedszkola. W momencie zmusiła wszystkie swoje
mięśnie do wytężonego wysiłku, zacisnęła szczękę i rzuciła się wprost przed
siebie, skręcając na przedmieścia i biegnąc rzadko uczęszczaną drogą, żeby
przypadkiem nie uszkodzić jakiegoś niewinnego przechodnia.
Podjął
wyzwanie – pierwsze usłyszała jego kroki, potem niemal poczuła jego oddech tuż
przy uchu i ostatecznie zobaczyła, że zrównał się z nią z łatwością. Kątem oka
posłała mu mordercze spojrzenie, ale on nie patrzył na nią, lecz na metę –
linię drzew.
Ona
także skupiła się na celu, pokręciła głową i jeszcze przyśpieszyła.
Dziesięć
sekund zajęło im przebiegnięcie dystansu i dotarcie do końca. Razem. Równocześnie.
Lucy
złapała się najbliższego drzewa, zgięła w pół i oddychała ciężko. Dopiero teraz
poczuła, że gdzieś zgubiła równy oddech, a za to złapała kolkę. Potrzebowała
chwili, by dojść do siebie, potem wyprostowała się dumnie i spojrzała z mocą na
swojego przeciwnika. Siedział nieco dalej na trawie, odchylał głowę w tył i
łapał oddech. Rozpiął bluzę z kapturem, przez co dokładnie widziała płytkie
poruszanie się jego klatki piersiowej. Zdjął słuchawki i schował je niedbałym
ruchem do kieszeni spodni.
Dziewczyna
podeszła i wyciągnęła do niego dłoń:
-
Remis.
Popatrzył
na nią zielonymi tęczówkami. Złapał jej rękę i podniósł się z ziemi, cały czas
ją trzymając. Nie dość, że był wysoki to jeszcze całkiem porządnie umięśniony,
przez co poczuła się źle – drobnie i słabo. Jak kobietka. Fuj.
-
Remis – zgodził się, potrząsając delikatnie ich splecionymi dłońmi.
Lucyna
czuła się co najmniej dziwnie – nieswojo, nienaturalnie. Nie przywykła do tego,
że traktowano ją jak łatwo tłukącą się porcelankę. A jej rączka była taka krucha
w jego wielkiej, ciepłej łapie. Puściła ją szybko, jakby się sparzyła i schowała
do kieszeni bluzy.
-
A, już wiem – olśniło ją nagle – Ty grasz.
Uniósł
lewy kącik ust nieco w górę.
-
A gram – potwierdził.
Pokiwała
z szacunkiem głową i uśmiechnęła się lekko. Jakaś zadziwiająca solidarność
wśród przedstawicieli sportu? Możliwe.
Rozmyślała
o tym także później, kiedy wykąpana i przebrana szła w kierunku redakcji. Nie
miała w ogóle ochoty by rozmawiać z kimkolwiek i już tym bardziej pozować do
zdjęć.
-
Jeśli nie uciekniesz, załatwię ci sprawniejszy silnik – obiecał jej Tatusiek.
Zgoda,
ona w to wchodzi, skoro dzięki temu ma jeździć jeszcze lepiej. Ale tylko
dlatego. Nie zamierza odczuwać żadnej radości z tego powodu. Żadnej. Nie. Ani
krzty.
W
tym samym czasie Alicja poczuła nagłą, nieodpartą chęć na zjedzenie czegoś
słodkiego. Zmuszona była wskoczyć w jakieś porządne dżinsy, założyć sweter i
ruszyć przed siebie. Kiedy tak zbiegała beztrosko ze schodów, poczuła się znowu
jak mała dziewczynka. Właściwie… Ona tak naprawdę nigdy małą dziewczynką nie
była. Dzieciństwo? To ta zakazana część życia dla każdego, kto chce coś
osiągnąć. Jego nie ma. Ty nigdy nie jesteś dzieckiem. Od początku jesteś małą
maszynką, która zasuwa na treningu, aż rączki i nóżki odmówią posłuszeństwa. Od
piątego roku życia, jeśli jesteś naprawdę dobry; od trzech lat, jeśli masz
prawdziwy talent i rodziców - karierowiczów.
Czy
Alicji to przeszkadzało?
Tak.
To wcale nie jest przyjemne uczucie, kiedy wszystkie twoje koleżanki z
przedszkola mogą iść na bal przebierańców, a ty akurat nie masz czasu, bo
jedziesz wygrywać jakieś mistrzostwa. I po co? Dla tych piętnastu minut, kiedy
ze łzami w oczach patrzysz, jak jakiś starszy pan wiesza na twojej szyi ciężkie
złoto? Medal, który kosztuje cię pięć minut występu, a wcześniej miesiące prób,
tygodnie cierpień, krzyków, zmagania się z własną psychiką i emocjami,
improwizacji z bólem w każdej kończynie i skupienia tak intensywnego, że niemal
czujesz, jak gotuje ci się krew w czaszce.
Alicja
oddałaby diabłu duszę za to, by być normalną dziewczynką.
Jednocześnie
czuła, że nie tańcząc – nie żyje. Paradoks? Kochasz coś i jednocześnie bardzo
tego nienawidzisz. Coś sprawia ci radość i jednocześnie zadaje ból. Tak chyba
charakteryzuje się prawdziwą miłość, czyż nie? W końcu kochanie to nic
przyjemnego.
-
Witajcie, kochani.
Lucy, Alicja i Zbyszek życzą wam miłej niedzieli i mają nadzieję, że chociaż trochę ich polubicie.
Jeszcze jedno: naprawdę według was Lucyna jest strasznie zarozumiała? Hmm... cóż, możliwe. Ale ja mam wrażenie, że to jest zupełnie coś innego - ona jest oziębła dla ludzi i strasznie pewna siebie, bo taka musi byc, bo tego wymagało od niej życie i tak nauczyła się istniec. Inaczej zły świat zdeptałby ją albo przeżuł i wypluł.
Sama już nie wiem.
Pytania ślijcie tutaj: http://swietlikowawioska.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Ś.