niedziela, 19 stycznia 2014

(2)

Kiedyś byłam taka grzeczna, ale na szczęście z tego wyrosłam.

Jutro to taka magiczna kraina, gdzie mieszkają wszystkie obowiązki. Szczególnie te, odkładane przez Alicję. Po co miałaby się wysilać, męczyć, pracować, skoro jak na razie bardzo dobrze czuje się śpiąc na kanapie w mieszkaniu swojej siostry i oglądając powtórki seriali? Przez całe życie nic, tylko się męczyła, łamała, nadwyrężała mięśnie, szarpała psychikę, szargała nerwy i drżała ze strachu, bólu i rozpaczy. Dodatkowo, jej stopy wyglądały, jakby ktoś bardzo długo narażał je na bliskie kontakty z wszystkimi możliwymi środkami destrukcyjnymi. Chyba należy się jej jakaś chwila wytchnienia, prawda?
Alicja od kilku tygodni nie robiła nic i bardzo jej się to podobało.
Lucyna była inna. Nie znosiła stanu spoczynku, odpoczynku, wypoczynku i ogólnego pozostawiania bierną i nieaktywną dłużej, niż było to absolutnie konieczne. Gdyby mogła, zrezygnowałaby ze snu, bo co jest niby przyjemnego w samotnym wpatrywaniu się w sufit i rozmyślaniu przez całą noc o błędach swojego życia? Nic, a nic.
Wstała skoro świt i zaparzyła świeżą kawę. Dla siebie. Alicja prawdopodobnie obudzi się dopiero za kilka godzin, więc zostawianie dla niej porcji byłoby marnotrawstwem. Bardzo słodka kawa z mlekiem – jakby mało jeszcze miała energii na start. Taką lubiła, taką piła od zawsze.
Ubrała się niedbale i wraz ze wschodem słońca wybiegła na ulice Rzeszowa. Zupełnie nie spodziewała się, że o tej porze trafi na kogokolwiek. Przyzwyczaiła się do samotnego biegania i takie jej, szczerze mówiąc, odpowiadało.
A jednak: nie zdążyła jeszcze przebiec dwóch kilometrów, gdy zorientowała się, że do równomiernego stukotu jej adidasów o beton, dołączył jeszcze jeden dźwięk. Podobny, ale mocniejszy i posiadający inny rytm. Gdy za bardzo się na nim skupiała, gubiła swój i zaczęło ją to po kilku takich wpadkach irytować. Nie wiedziała jeszcze, kogo miałaby za to obarczyć winą, ale nie minęło dziesięć minut, a jej samotna wyprawa zamieniła się w duet. A to jest prawdziwy ciężar dla solisty.
Osobnik biegnący obok i wprowadzający ją w stany wzburzone był wystarczająco wysoki, by musiała zadrzeć do góry głowę. Miał ciemne, krótkie włosy, słuchawki w uszach i porządny, pasujący do niego dres w czarnym kolorze. I fajne buty, musiała mu to przyznać. Nie zmienia to jednak faktu, że jego wielkie nogi grały zupełnie inną muzykę, niż jej. Nie zerknął na nią, widocznie jemu to nie przeszkadzało.
Postanowiła go zignorować i skręciła w pierwszym możliwym momencie. Ruszył za nią. Zrobiła jeszcze ze dwa zakręty, ale wciąż słyszała odgłos jego kroków.
„Wariat”, pomyślała, „wariat i idiota. Facet”, skwitowała.
Przyśpieszyła, on też. Uniosła brew. „Tak chcesz się bawić? Dobrze, to się zabawimy.”
Nie ścigała się tak chyba od przedszkola. W momencie zmusiła wszystkie swoje mięśnie do wytężonego wysiłku, zacisnęła szczękę i rzuciła się wprost przed siebie, skręcając na przedmieścia i biegnąc rzadko uczęszczaną drogą, żeby przypadkiem nie uszkodzić jakiegoś niewinnego przechodnia.
Podjął wyzwanie – pierwsze usłyszała jego kroki, potem niemal poczuła jego oddech tuż przy uchu i ostatecznie zobaczyła, że zrównał się z nią z łatwością. Kątem oka posłała mu mordercze spojrzenie, ale on nie patrzył na nią, lecz na metę – linię drzew.
Ona także skupiła się na celu, pokręciła głową i jeszcze przyśpieszyła.
Dziesięć sekund zajęło im przebiegnięcie dystansu i dotarcie do końca. Razem. Równocześnie.
Lucy złapała się najbliższego drzewa, zgięła w pół i oddychała ciężko. Dopiero teraz poczuła, że gdzieś zgubiła równy oddech, a za to złapała kolkę. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie, potem wyprostowała się dumnie i spojrzała z mocą na swojego przeciwnika. Siedział nieco dalej na trawie, odchylał głowę w tył i łapał oddech. Rozpiął bluzę z kapturem, przez co dokładnie widziała płytkie poruszanie się jego klatki piersiowej. Zdjął słuchawki i schował je niedbałym ruchem do kieszeni spodni.
Dziewczyna podeszła i wyciągnęła do niego dłoń:
- Remis.
Popatrzył na nią zielonymi tęczówkami. Złapał jej rękę i podniósł się z ziemi, cały czas ją trzymając. Nie dość, że był wysoki to jeszcze całkiem porządnie umięśniony, przez co poczuła się źle – drobnie i słabo. Jak kobietka. Fuj.
- Remis – zgodził się, potrząsając delikatnie ich splecionymi dłońmi.
Lucyna czuła się co najmniej dziwnie – nieswojo, nienaturalnie. Nie przywykła do tego, że traktowano ją jak łatwo tłukącą się porcelankę. A jej rączka była taka krucha w jego wielkiej, ciepłej łapie. Puściła ją szybko, jakby się sparzyła i schowała do kieszeni bluzy.
- A, już wiem – olśniło ją nagle – Ty grasz.
Uniósł lewy kącik ust nieco w górę.
- A gram – potwierdził.
Pokiwała z szacunkiem głową i uśmiechnęła się lekko. Jakaś zadziwiająca solidarność wśród przedstawicieli sportu? Możliwe.
Rozmyślała o tym także później, kiedy wykąpana i przebrana szła w kierunku redakcji. Nie miała w ogóle ochoty by rozmawiać z kimkolwiek i już tym bardziej pozować do zdjęć.
- Jeśli nie uciekniesz, załatwię ci sprawniejszy silnik – obiecał jej Tatusiek.
Zgoda, ona w to wchodzi, skoro dzięki temu ma jeździć jeszcze lepiej. Ale tylko dlatego. Nie zamierza odczuwać żadnej radości z tego powodu. Żadnej. Nie. Ani krzty.
W tym samym czasie Alicja poczuła nagłą, nieodpartą chęć na zjedzenie czegoś słodkiego. Zmuszona była wskoczyć w jakieś porządne dżinsy, założyć sweter i ruszyć przed siebie. Kiedy tak zbiegała beztrosko ze schodów, poczuła się znowu jak mała dziewczynka. Właściwie… Ona tak naprawdę nigdy małą dziewczynką nie była. Dzieciństwo? To ta zakazana część życia dla każdego, kto chce coś osiągnąć. Jego nie ma. Ty nigdy nie jesteś dzieckiem. Od początku jesteś małą maszynką, która zasuwa na treningu, aż rączki i nóżki odmówią posłuszeństwa. Od piątego roku życia, jeśli jesteś naprawdę dobry; od trzech lat, jeśli masz prawdziwy talent i rodziców - karierowiczów.
Czy Alicji to przeszkadzało?
Tak. To wcale nie jest przyjemne uczucie, kiedy wszystkie twoje koleżanki z przedszkola mogą iść na bal przebierańców, a ty akurat nie masz czasu, bo jedziesz wygrywać jakieś mistrzostwa. I po co? Dla tych piętnastu minut, kiedy ze łzami w oczach patrzysz, jak jakiś starszy pan wiesza na twojej szyi ciężkie złoto? Medal, który kosztuje cię pięć minut występu, a wcześniej miesiące prób, tygodnie cierpień, krzyków, zmagania się z własną psychiką i emocjami, improwizacji z bólem w każdej kończynie i skupienia tak intensywnego, że niemal czujesz, jak gotuje ci się krew w czaszce.
Alicja oddałaby diabłu duszę za to, by być normalną dziewczynką.
Jednocześnie czuła, że nie tańcząc – nie żyje. Paradoks? Kochasz coś i jednocześnie bardzo tego nienawidzisz. Coś sprawia ci radość i jednocześnie zadaje ból. Tak chyba charakteryzuje się prawdziwą miłość, czyż nie? W końcu kochanie to nic przyjemnego.


-
Witajcie, kochani.
Lucy, Alicja i Zbyszek życzą wam miłej niedzieli i mają nadzieję, że chociaż trochę ich polubicie.
Jeszcze jedno: naprawdę według was Lucyna jest strasznie zarozumiała? Hmm... cóż, możliwe. Ale ja mam wrażenie, że to jest zupełnie coś innego - ona jest oziębła dla ludzi i strasznie pewna siebie, bo taka musi byc, bo tego wymagało od niej życie i tak nauczyła się istniec. Inaczej zły świat zdeptałby ją albo przeżuł i wypluł. 
Sama już nie wiem.
Pytania ślijcie tutaj: http://swietlikowawioska.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Ś.