piątek, 30 maja 2014

(11)

Nigdy nie przestawaj wierzyć w siebie tylko dlatego,
że inni zaczynają w ciebie wątpić.

Alicja przez dwa tygodnie mogła się cieszyć niezmąconym towarzystwem Paula, bo jej starsza siostra wyjechała na jedenaście dni do Danii na jakieś mistrzostwa czy inne tego typu zabawy z żużlem w tle. Przez ponad tydzień blondynka chodziła po niewielkim mieszkaniu półnaga, spita winem i innymi wytrawnymi alkoholami, zakochana i prawdziwie szczęśliwa. Czasami tylko zmieniała swoje miejsce zamieszkania na dużo większe gniazdko Lotmana.
Nic więc dziwnego, że Lucyna, wracając, nie zastała swojej siostry, ale za to powitały ją otwarte drzwi do mieszkania i Grzesiek Kosok za progiem.
Siatkarz ubrany w białą koszulkę z dziwnym nadrukiem, którego centralnym punktem był wielki napis „JESUS”, a pod nim rysunkowy Bob Marley z szerokim uśmiechem, i dżinsy oraz wysokie tenisówki patrzył na dziewczynę w luźnym, czarnym dresie i pomarańczowym podkoszulku na ramiączkach, ze splątanymi włosami i wielką torbą podróżną pod pachą z logiem sponsora. Żadne z nich nie wiedziało, jak ma zareagować.
- Eeee… - zająknęła się Lucyna, a Grześ natychmiast otrzeźwiał:
- Ja ci to wszystko wytłumaczę – oznajmił pewnie, porwał w dłoń jej torbę i wpuścił dziewczynę do środka. Rozejrzał się jeszcze ukradkiem po korytarzu, upewniając się, że zło nie czai się za progiem i zamknął drzwi.
Bałagan w przedpokoju zdecydowanie nie zachęcał właścicielki do zwiedzenia reszty mieszkania. Podłoga została całkowicie zasłonięta przez papierki, różnego rodzaju części garderoby i butelki, a jedyną pocieszającą rzeczą był fakt, że zabawy nie sponsorował Sobieski, a Coca-Cola. Gdzieś w tle grało sobie spokojnie „Don’t You Worry Child”, czajnik wrzał na gazie, w sypialni ktoś cicho mruczał, a Lucyna starała się udawać, że wcale nie poczuła się stremowana we własnym mieszkaniu.
Zdjęła pośpiesznie adidasy i odwróciła się twarzą do Kosoka, marszcząc brwi i czekając na wyjaśnienia. W tym samym momencie czajnik zaczął krzyczeć, że woda jest już gotowa.
- Może herbaty? – zaproponował jej chłopak, ale ona tylko mocniej zmarszczyła czoło. Ten to ma tupet. Herbaty we własnym domu jej proponować!
Ale to i tak nie był jeszcze nawet wstęp do rewelacji, jaką na powitanie przyszykowała Lucy jej najlepsza przyjaciółka, Sonja – bo co może być lepszego od pokazania się właścicielce mieszkania nago, jak człowieka Pan Bóg stworzył, wychodząc z jej sypialni z promiennym uśmiechem i we wściekle różowej fryzurze „po seksie”? No co?
Lucyna w pierwszym odruchu jęknęła, a potem pisnęła cicho, gdy Sonja bez skrępowania zaczęła się w progu leniwie przeciągać. Chyba całkiem dobrze się czuła z brakiem jakiegokolwiek okrycia. Ha, Grzesiek – z tego, co Lucy zauważyła – też czuł się całkiem dobrze z Sonjowym brakiem jakiegokolwiek okrycia. Lucy zmierzyła go surowym spojrzeniem.
- Wspaniale – skwitowała i popchnęła nieszczęśnika do kuchni – Rusz się, Romeo i zrób mi coś do picia. Kawy – zażądała – Mocnej i ciemnej jak moja dusza.
- Mi też miło cię znowu widzieć – przywitała ją Sonja, opierając się o framugę drzwi i drapiąc po nagim udzie.
Lucyna nawet nie obdarzyła jej spojrzeniem, minęła ją tylko i zerknęła do sypialni.
- Świetnie, maleńka – fuknęła, tupiąc nogą w panele – Będę teraz musiała spalić moją ulubioną pościel…   
Jej przyjaciółka przewróciła oczami.
- Dramatyzujesz – ziewnęła – Przecież nie stało się nic…
- Nie kończ – poprosiła Lucyna – Jestem zmęczona, nie myślę przed kawą – ruszyła pospiesznie do kuchni, starając się nie zerkać z przerażeniem na bałagan. Zgrabnie wyminęła stos butelek i wpadła na… wielki wazon z czerwonymi różami?!
- A to to tu skąd? – przestraszyła się, łapiąc porcelanę w dłonie i pomagając odzyskać jej stabilność – Nie macie swoich mieszkań, gdzie moglibyście…?
- Są dla ciebie – poinformował ją Grzesiek, stawiając dwa parujące kubki na stole.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a potem wybuchnęła śmiechem.
- Dobry żart – ruszyła do stołu.
- Mówię poważnie.
Zdębiała, odsuwając krzesło.
- Skąd one tu? – z przestrachem popatrzyła na siatkarza, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Posłaniec przynosił je tutaj codziennie, to odbieraliśmy – zawołała z drugiego pokoju Sonja.
- Ale jak to? – Lucyna naprawdę miała spore problemy z kontaktowaniem – Mi? Po co? I jak to „wy”? Gdzie właściwie jest moja siostra?
- U Paula. Jak co drugi dzień.
- Co?! – przestraszyła się Lucy.
- A, tak – uśmiechnął się Grzesiek – Gołąbeczki chyba wiją sobie gniazdko.
Dziewczyna z nadzieją wpatrzyła się w czarny płyn, ale niestety, nie dał jej ani krzty siły od samego patrzenia.
- Oni tam, a wy tutaj? – burknęła, niezadowolona, że ktoś sobie legowisko robi w jej mieszkaniu.
- O, nie, nie, nie – zaprzeczył żywo Grzegorz, zajmując miejsce naprzeciwko – My tu nic na razie nie wijemy. Kręcimy – pstryknął – to lepsze określenie, ale żadne z nas gołąbki…
- Nie lubię gołębi! – zawołała Sonja.
- No, właśnie – przytaknął jej Grzesiek – Ja tutaj jestem dlatego, że twoja siostrzyczka poprosiła mnie, żebym mieszkania popilnował przez trochę. To się zgodziłem – wzruszył ramionami – bo absolutnie żadnej różnicy w moim życiu to nie robi, a twoją siostrę lubię, to pomogę. Nawet bliżej do pracy mam – przypomniał sobie nagle i uśmiechnąłeś się szeroko, a potem odchrząknął, spoważniał i kontynuował: - Natomiast Sonja jest tutaj, bo akurat szukała pomocy i ludzkiego zrozumienia, przyszła do Alicji, a zastała mnie i tak… jakoś… no… - odchrząknął – I została na dłużej.
Lucyna patrzyła na niego bez cienia uśmiechu.
- Właśnie widzę…
- Wywalili mnie z zespołu – oznajmiła różowowłosa, wchodząc do kuchni i siadając na blacie. Na szczęście była już kompletnie ubrana.
- Co?! – przeraziła się jej przyjaciółka – Przecież to był twój zespół!
- No – Sonja wzruszyła ramionami – „Był” to bardzo dobre słowo – westchnęła – Właściwie to sama odeszłam. „Gloria Victis”, moje kochane dziecko, nie miało szansy na przetrwanie z takimi… Eh, nieważne. W każdym bądź razie szalę przechylił moment, gdy oznajmili mi, że nie umiem śpiewać i że pewnie znaleźliby lepszych. To niech szukają. I tak byłam dla nich za dobra. Ale nomen-omen, wkurzyłam się i chciałam iść do ciebie palić zioło, ale potem przypomniałam sobie, że jesteś w innej części Europy, więc stwierdziłam, że towarzystwo Alutki mi nie zaszkodzi – mrugnęła zalotnie do Grześka – A wpadłam na niego.
- Świetnie – Lucyna pokręciła głową, wzdychając ciężko – Miło wiedzieć, że tak zbliżam do siebie ludzi…
- Teraz to nieważne. Nadszedł czas, żeby się zająć Alicją.
- A co z nią?! – przestraszyła się starsza siostra.
- Umiera.
- CO?!
- Przestała tańczyć i mentalnie umiera. Proponuję ją odkurzyć albo kopnąć w tyłek, zależy jak kto woli.
- Ale wolniej… Po co to niby?
- Bo ona kocha tańczyć. A bez miłości nie da się żyć.


hej, Pit, jak ci się podoba Grześ w tym wydaniu?

sobota, 17 maja 2014

(10)



Ogromna potrzeba przytulenia

- Nie ma jej – stwierdził cicho Piotrek w pierwszej przerwie drugiego seta, rozglądając się po trybunach. Co z tego, że grał i musiał się skupiać na tym, co przekazuje im trener, skoro jego myśli były teraz zupełnie gdzie indziej.
No i miał za swoje. Pod koniec drugiego seta trener Kowal zdjął go ostatecznie z boiska, zmieszał z błotem i smutny, nieszczęśliwy, samotny Piotruś do końca spotkania siedział po turecku w kwadracie, wodząc smętnie oczami za piłką. Potem przez malutką mikrosekundę pocieszył się ze zwycięstwa, a przed autografami uciekł.
Siedział w szatni, zmieniając strój na cywilny i przypomniało mu się, że od rana nic nie jadł, gdy zaburczało mu głośno w brzuchu. Najgorsze było to, że właściwie nie miał wcale ochoty na jedzenie. Właściwie to nie miał ochoty zupełnie na nic. Była godzina dwudziesta, a on myślał tylko o tym, żeby teraz znaleźć się gdzieś na końcu świata, leżeć na trawie i liczyć gwiazdy. Nie przeszkadzałoby mu też, gdyby w swojej wizji mógł leżeć obok kogoś i trzymać jego ciepłe ciało w swoich objęciach. Potrzebował kogoś takiego.
Pożegnał się z kumplami, cicho przemknął obok trenera, byleby ten przypadkiem nie zaczepił go i nie zaczął wypytywać, wyszedł tyłem sali, by nie natknąć się na tłumy. Założył kaptur na głowę, próbując ukryć się we własnym nieszczęściu i ruszył prosto przez Rzeszów.
Po drodze zatrzymał się tylko dwa razy. Po raz pierwszy, by podnieść piątaka z chodnika. Po raz drugi, by spisać numer okolicznej kwiaciarni.
A następnego dnia Grześ zdał mu bardzo szczegółową relację:
- …i ona wtedy złapała mnie pod ramię i ciągnęła w stronę salonu. Mówię ci, taka różowowłosa diablica. Chwyt miała dobry, uścisk mocny, oczy ładne i nim się spostrzegłem, zmieniła kurs na kuchnię. Myślę sobie, o nie, coś się złego będzie działo, przecież tam pewnie są noże. Ona patrzy na mnie wilkiem, coś tam trajkocze, a ja zdążyłem wyłapać tylko tyle, że ma na imię Sonja. Zabawnie, prawda? Ale bardzo ładnie, od razu mi się spodobało. Tylko że gdy chciałem jej o tym powiedzieć, ona szus!, prawie rzuca mną na krzesełko w kuchni, ja spoglądam przerażony, a ta potwora uśmiecha się tak zadziornie, jakby wszystkie mądrości świata znała i jakby wiedziała, co ja sobie w danej chwili myślę. Jak czarownica. Porusza się, przechodzi obok mnie i ot, tak zaczyna beztrosko przeszukiwać kuchnię. Swoją drogą, zauważyłem, że tył też miała niczego sobie. Tak tylko o tym wspominam, żebyś mógł, Piter, wytworzyć sobie pełny, niezmącony  niczym jej obraz. No więc ja jej w końcu pytam, co zamierzamy robić, a ona nawet się do mnie nie odwraca i mamrocze do tych zagraconych szafek, że jak to co? Przecież Lucynkę trzeba na nogi postawić!, a potem wyciąga z odmętów drewnianych jakieś zioła i dziwne pojemniczki.
- I co robiliście? – zapytał zaciekawiony Ignaczak, który jakoś tak przypadkiem znalazł się obok i włączył do przedtreningowej rozmowy.
Grzesiek spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Herbatki i napary ziołowe, a potem rosołek z kury, doprawiony kostką wołową, na smak – pokręcił z niedowierzaniem głową – Ja nie rozumiem kobiet. Szczególnie takich. Chociaż muszę przyznać, że krojenie różnego rodzaju liści w jej szalonym towarzystwie, przy wtórze muzyki indyjskiej i aromacie palonego zioła, było całkiem miłe.
- Paliliście zioło?
- Ona paliła. Nie wiem skąd miała, przysięgam.
- Spokojnie – roześmiał się Igła – Przecież to już prawie legalne… co nie znaczy, że to pochwalam.
- Okej, ale ta jej chora przyjaciółka to…
- Lucynka, wiemy – kiwnął głową Krzyś – Poznaliśmy ją, gdy Zbyszek próbował być z nią na randce, prawda, Piotrek?
- Piotrek?
Ale Piotrek nie słuchał. A więc była chora. Nie przyszła na mecz, bo cierpiała katusze, jedząc jakieś okropne ziołowe lekarstwa roboty ręcznej, z pierwszego tłoczenia czy jakoś tak. To nie była jej wina, że nie pojawiła się na trybunach. Uśmiechnął się lekko. Mógł marzyć, że gdyby była zdrowa, przyszłaby z siostrą, a wtedy on by do niej jakoś… coś… no właśnie. Tak też zrobi na następnym meczu. Jeśli tylko ona się pojawi. A jak na razie…
- Sorry, chłopaki, muszę zadzwonić.
Podniósł się z ławeczki w szatni, złapał w dłoń swój telefon i odnalazł numer wpisany doń wczorajszego wieczora.
Czterdzieści parę minut później Alicja usłyszała dzwonek do drzwi.
- Tak?
Nastoletni, pryszczaty chłopak w czerwonej czapeczce i równie jaskrawej koszulce z czerwoną różą w dłoni uśmiechnął się do niej czarująco.
- Czy pani Lucyna?
W tym momencie Ala poczuła się autentycznie zaskoczona, bo już miała nadzieję, że to Paul poczuł jakieś natchnienie i zadbał o nutę romantyzmu w ich związku. A tutaj co? Pustka.
Dziewczyna była na tyle zaskoczona, że nie potrafiła postąpić inaczej:
- Tak. To ja – wydukała, na zmianę blednąc i czerwieniąc się.
Chłopak wręczył jej do rąk długą różę z kolcami, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widziała, przybraną jedynie bielutką wstążeczką i pozłoconą brokatem.
- Od ukochanego – wyszczerzył się jeszcze, podziękował, pożegnał się i odszedł, a Alicja mogła już tylko zerknąć na logo kwiaciarni, majestatycznie nadrukowane na tyle jego koszulki.
Lucy wyszła z łazienki, wycierając króciutkie włosy ręcznikiem.
- Kto to był? – zapytała, mijając siostrę w korytarzu, a patrząc na różę, dodała: - Paul bawi się w dżentelmena?
Alicja pokręciła głową. Jej oczy wciąż były szeroko otwarte, twarz blada.
- To nie dla mnie – powiedziała cicho – To dla ciebie.
Lucynę aż zmroziło.
- Od kogo?
- Nie wiem. Od ukochanego.
Lucy jęknęła.
- Boże, tylko nie Zbyszek…
Nie, Lucyno, to nie Zbyszek.



mieszkanie Świetlika, dołącz do domówki : D

środa, 7 maja 2014

(9)

W sumie nie przeszkadza mi to, że jestem nienormalna.
Przecież wokół mnie są sami wariaci.

Cały dzień jedno nie dawało jej spokoju: KTÓRY? Odchodziła  od zmysłów, zastanawiając się czy to aby nie Zbyszek zgodził się być jej dzisiejszą niańką. Prawda jest taka, że nie potrzebowała żadnej. A już szczególnie Bartmana. No bo jak? On? Jako… ugh, pielęgniareczka? Nie, dziękuję bardzo, mam dość.
Alicja sama nie wiedziała, kto to będzie:
- Paul powiedział, że kogoś przyśle, gdy zaczęłam mu tłumaczyć, czemu miałoby mnie nie być na meczu. Taki kochany chłopak, naprawdę.
Jasne. Lucyna miała ochotę wydrapać mu oczy. Faceci nie są ani inteligentni, ani spostrzegawczy – dlatego była na sto procent przekonana, że wyśle Zbyszka. Matko Święta!, za jakie grzechy?!
W takim przypadku potrzebowała natychmiastowej ochrony ze strony kogoś, kto nie da sobie w kaszę dmuchać i… w ogóle nigdzie nie da sobie dmuchać. Poczekała, aż Alicja zamknie się w łazience, zmartwychwstała na moment i dopadła swojego telefonu komórkowego.
Jeden sygnał, drugi, trzeci…
- Przerywasz mi moje katharsis z Paktofoniką, szujo – odezwał się zachrypnięty głos różowowłosego potwora.
- Sonja, musisz spiąć tyłek i być u mnie w mniej niż pół godziny – wyszeptała pospiesznie Lucy, zaciskając dłoń na materiale prześcieradła.
- To jest niewykonalne, chyba że masz dla mnie coś naprawdę ładnego. Inaczej nie chce mi się w ogóle ruszać z podłogi mojej pracowni.
- Sonja, błagam cię, ja nie mam czasu na…
- Lu, co się z tobą dzieje? Chcesz, żebym zanuciła ci jakąś spokojną mantrę na przystosowanie emocji?        
- A nie możesz tego zrobić osobiście?
- Ale kiedy ja tu…
- Dobra, Sonja, słuchaj: ja cię tutaj potrzebuję, bo umieram, a moja wkurzająca siostra wysłała do mnie jakiegoś… och…
- Jakiegoś? – ożywiła się nagle dziewczyna – Odwiedza cię mężczyzna? No, no, maleńka. Będzie się działo.
- A guzik!, jak ma się coś dziać skoro wyglądam jak upiór z opery, nie potrafię oddychać, bo tak mam zapchane zatoki i myślę tylko o tym, żeby spać. Poza tym, fuj. Ja tego faceta tutaj w ogóle nie chcę.
- Kto to ma w ogóle być i co ma u ciebie robić?
- Ma mnie pilnować. Jakbym była jakimś trzyletnim dzieciakiem.
- Dobra, ale kto to będzie?
Tutaj Lucyna westchnęła bardzo głęboko, potarła dłonią spocone czoło i wbiła wzrok w mętną mgłę spowijającą czasoprzestrzeń przed jej oczami.
- Ten buc, z którym widziałam się ostatnio…
Sonja jęknęła:
- Ta siatkarzyna? – parsknęła śmiechem – No, nieźle.
- Uratujesz mnie? – zmieniła ton na bardzo proszący.
- Pod warunkiem, że będę mogła sobie go zabrać.
- Co? – do Lucy dopiero po chwili dotarł sens zdania – Och, Sonja, jesteś…
- Humanistką. I trochę kanibalem. Lubię podgryzać ludzkie mięsko.
Cynka opadła na poduszki, policzyła do trzech i spróbowała odegnać złą wizję przyjaciółki wykrzykującej głośno przekleństwa w nagich ramionach Bartmana.
- Nie obchodzą mnie twoje preferencje seksualne. Ale przyjedziesz?
- Już jestem w drodze.
Tymczasem owy czarnowłosy obiekt - siatkarzyna, oddelegowany przez Lotmana, sunął spokojnie przez miasto w ulubionych trampkach, okularach przeciwsłonecznych, dresiku i szczerzył się, bo dzień był ujmujący, Resovia w planach miała zwycięstwo, a on sam za tydzień już będzie mógł zagrać. Teraz musi jeszcze chwilkę poleniwić się z kontuzją, a potem skład na niego czeka, alleluja!
Zastanawiał się tylko, dlaczego dał się tak łatwo wkręcić w pilnowanie jakiegoś dzieciaka. Nie miał przecież żadnego doświadczenia w zakresie niańczenia podopiecznych przedszkola, odpowiedzialny nie był, rozgarnięty jakoś specjalnie również nie, nie wierzył w Świętego Mikołaja i był przekonany o tym, że Wróżka Zębuszka jest wredna. Tak.
Co, jeśli przypadkiem zniszczy wiarę w piękno świata jakiegoś małego obywatela?
Zawziął się w sobie, wchodząc do odpowiedniego bloku, spiął tyłek i postanowił zastanawiać się trzykrotnie, zanim coś w końcu powie. To była dobra taktyka – prawdopodobnie mały zada mu już inne pytanie, nim on zdąży odpowiedzieć.

„Mały” okazał się być ponad dwudziestoletnią kobietą w towarzystwie różowogłowej koleżanki i zakaźnej choroby.
Grzesiek minął się w drzwiach z wesoło trajkoczącą Alicją, wszedł do pokoju i niepewnie rozejrzał się po jego wnętrzu, wyczuwając nieprzyjemny zapach chorego człowieka.
- E, cześć? – przywitał się równie wstydliwie co elokwentnie, ale żadna z kobiet mu nie odpowiedziała. Tylko Ala wrzasnęła z korytarza:
- To na razie, kochani!
Sonja i Lucy wpatrywały się na zmianę to w siebie, to w Grzegorza, nie mogąc uwierzyć. W końcu jedna z nich, ta pierwsza, odkrywczo wydedukowała:
- Nie jesteś Zbyszkiem Bartmanem.
Kosok westchnął, pokręcił głową i starając się ukryć w swoim głosie zirytowanie, odpowiedział:
- Niestety. To tylko ja. Grzegorz.
Przez chwilę dziewczyny wyglądały na autentycznie przerażone, ale potem ta zdrowa uśmiechnęła się promiennie, podbiegła do niego i złapała pod ramię, ciągnąc w stronę salonu:
- Nie szkodzi – stwierdziła – I tak się świetnie zabawimy.