wtorek, 15 lipca 2014

(13)

Jeśli się działa, w końcu osiągnie się cel.
Trzeba walczyć o rzeczy, które się kocha, nieważne czy to park, dziewczyna czy kanapka z bekonem – Miś Yogi

Można powiedzieć, że czekał na cud. Leżał na kanapie – szedł na trening – znowu leżał na kanapie. W międzyczasie pił mleko i korzystał z łazienki. I tak przez trzy dni.
Sytuacja co najmniej idiotyczna, bo… Hmm… Piotrek pogrążył się w rozpaczy bez powodu. Jego miłość do pewnej krótkowłosej mini skandalistki przytłoczyła go. Zachłysnął się oddechem życia i przez długi czas nie mógł normalnie zaczerpnąć powietrza – tak bez bólu.
Cały czas myślał. Przez głowę przemykał mu obraz jej uśmiechniętej twarzy, potem wizja pięknych, czerwonych róż w wazonie, sponiewieranych, bo skoro myślała, że są od Zbyszka… A może w ogóle ich nie zatrzymywała? Może w ogóle nie…
Głupie kwiatki. Głupia dziewczyna. Głupia miłość.
- Poddałeś się.
Głupi Bartman. To wszystko jego wina.  
- Nieprawda – poinformował Piotrek oparcie sofy – To ona mnie…
- Nie było jej jakieś dwa tygodnie, a ty wysyłałeś jej codziennie kwiatki. Urocze.
- Jasne – prychnął Pit – Śmiej się ze mnie, proszę bardzo – westchnął ciężko.
- Stary, nie mam zamiaru. Poważnie mówię, to było niezłe zagranie z twojej strony.
- To nie było żadne zagranie! – oburzył się – To była miłość.
- Okej, dzieciaku i co ta miłość ci przyniosła?
- Ból i cierpienie.
Zibi zaśmiał się głośno i opadł ciężko na fotel. Popatrzył na długie ciało Nowakowskiego rozciągnięte na za małym dla niego meblu i pokiwał głową.
- Wiesz co, Pit, ty masz chyba jakiś problem.
Piotrek prychnął i poruszył się niespokojnie.
- Ja mam problem?
- Tak – stwierdził rzeczowo Bartman – Nie powiedziałeś jej słowem, że jakoś ci na niej zależy, a teraz zamykasz się w sobie, bo ona nie odwzajemnia twoich uczuć – nakreślił sytuację – Jak ma odwzajemniać, skoro o nich nic nie wie?
- Przecież powiedziałem jej, że te kwiatki były ode mnie.
- Nieprawda – Zbyszek pokręcił głową – Powiedziałeś jej tylko, że nie były ode mnie. A to jest różnica.
Na szczęście Lucy była inteligentniejsza i zrozumiała…
- No i co z tego, że mnie lubi?
A nie, jednak nie była.
Alicja siedziała po jej prawej i trzymała w dłoniach kubek z ciepłą herbatą. Sonja siedziała po jej lewej i trzymała w dłoniach magazyn „Pani Domu” i w ogóle nie była zainteresowana rozmową.
- Piotruś wysyła ci kwiaty. Przecież to przeurocze – podniecała się Ala, ale jej starsza siostra tylko bardziej się krzywiła.
- Ja tego nie chcę – mamrotała, załamując ręce.
- Nie chcesz faceta? – zapytała Sonja, pobieżnie czytając artykuł o robótkach ręcznych. Lucyna spojrzała na nią, marszcząc brwi.
- Jesteś kobietą – kontynuowała różowowłosa przyjaciółka – Kobiety przyciąga do mężczyzn, taka jest natura. Chociaż czasem kobietę przyciąga też do kobiety, ale to już…
- Sonja, przestań – skrzywiła się Alicja.
- Hej – przyjaciółka uniosła głowę – Postawmy sprawę jasno – spojrzała na Lucynę – Kręcą cię mężczyźni? – zapytała prosto.
Lucy spłonęła rumieńcem i nagle poczuła się, jakby wyznawała najcięższy z grzechów:
- No, tak…
- To sprawa załatwiona – Sonja wróciła do swojego poprzedniego zajęcia – Bierz Piotrusia, póki ma jeszcze na ciebie ochotę, bo to złoty chłopak i drugiego takiego nie znajdziesz.
- Ale, ale… - zająknęła się Lucy – Ja… Jak… Tak po prostu?
- A co w tym trudnego? – przyjaciółka ostentacyjnie przewróciła stronę – To tylko facet, leci na dobre mięsko.
- Sonja – skarciła ją Alicja, z hukiem odstawiając kubek na stół – Przecież tak nie można. Jak ty traktujesz ludzi?
- Odezwała się kobieta miłosierna – prychnęła różowowłosa – Owinęłaś sobie biednego Amerykanina wokół małego paluszka. Nawet na próby z tobą chodzi! Na długogodzinne, nudne próby!
- Paul i ja to co innego…
- Jasne, jasne…
Lucy wstała szybko, zostawiając je w salonie i umknęła do łazienki. Przekręciła klucz w drzwiach i stanęła przed lustrem. Oparła dłonie o umywalkę i pochyliła się nad jej porcelanową powłoką.
Po co jej miłość? Doskonale radzi sobie sama.
Sama.

No właśnie.


niedziela, 29 czerwca 2014

(12)

Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy się kończy jakiś etap w życiu.
Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne,
tracimy radość i sens tego, co przed nami.

Piotrek stał przed drzwiami mieszkania Lotmana i od piętnastu minut próbował dostać się do środka.
- Paul! – walił pięściami – Wiem, że tam jesteś! Otwórz, potrzebuję twojej pomocy!
- Spokojnie, kochasiu, pali się?
Nowakowski podskoczył, odsunął się od drzwi i z przerażeniem spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Lucyna miała już za sobą gorącą kawę i prysznic, a dresy zamieniła na dżinsy i bezkształtną bluzę jednak wciąż była poirytowana tym, że nie może się spokojnie przespać, tylko musi bawić się w niańkę swojej młodszej siostry. I niby dlaczego?! Bo Sonja tak chce?!
- Cześć, Lucyna.
- Cześć, Piotrek.
- Cześć, Piotrek – dołączyła się Sonja, a za nią stanął Grzesiek:
- Cześć, Piotrek.
- Co wy tu wszyscy robicie? – przeraził się Nowakowski.
- Zgubiłam tutaj siostrę… - pokrętnie wyjaśniła mu Lucy.
- A jej siostra zgubiła swoją miłość – dodała przejęta Sonja.
- Ale… - Pit niepewnie wskazał dłonią na drzwi – Przecież Paul jest z nią w środku…
- Nie tę miłość. Tę drugą!
- Hę? – biedny Piotrek nie zrozumiał.
- Och, nieważne – westchnęła ciężko Lucyna – Odsuńcie się – zarządziła i z całej siły uderzyła pięścią w drzwi – LOTMAN, masz tutaj być w tej chwili!
Nie minęły nawet trzy sekundy, a drzwi otworzyły się i ukazały zaspaną, na wpół przytomną postać Paula Lotmana w zabawnych bokserkach z Myszką Mickey.
- Cześć, dzieciaki – oparł się ciężko o framugę i przymknął powieki – co tam u was? – najwyraźniej nie był w najlepszym nastroju. Czyżby ciężka noc? Dłuuuga noc? Ugh, Lucyna wolałaby o tym nie myśleć.
- Gdzie jest Alicja?
- Cynka! - w tym momencie młodsza siostra wybiegła z mieszkania w samym tylko szlafroku i rzuciła się na biedną Lucynę – Już wróciłaś! Jak dobrze, że jesteś! Tęskniłam za tobą, kochana ty moja!
Lucy szczerze w to wątpiła.
- Wspaniale – skwitowała cierpko, nieznacznie odwzajemniając gorący uścisk siostry – Może mi teraz ktoś wytłumaczy, dlaczego wszyscy znajomi witają mnie półnadzy?
Piotrek niepewnie uniósł dłoń w górę.
- Ja jestem w całości ubrany – zapewnił rozbrajająco szczerze, a uśmiechał się przy tym tak uroczo, że Lucyna nie mogła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
- No, już – poklepała siostrę po plecach – Ubieraj się, maleńka. Mamy dla ciebie prezent.
- Prezent? – pisnęła uradowana.
Eh, Alicji nie trzeba było dwa razy powtarzać…
Pół godziny później cała wesoła gromada, łącznie z Alą i Paulem, przemierzała spokojnie Rzeszów – na przedzie Sonja i Grzesiek udawali, że wcale nie sprawia im przyjemności trzymanie się za ręce; dalej urocze gołąbeczki w bardziej zaawansowanej fazie związku otwarcie cieszyły się swoim towarzystwem; pochód zamykała wlekąca się niemiłosiernie Lucyna i Piotrek dreptający spokojnie obok niej.
- Co to za prezent? – Pit właściwie całą drogę zastanawiał się, jak mógłby zacząć rozmowę.
- Załatwiliśmy jej przesłuchanie – Lucy ziewnęła – do jakiegoś musicalu.
- Przesłuchanie do musicalu?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Alicja zawsze lubiła bawić się w takie rzeczy…
- Ale przesłuchanie? Tak od razu? Bez przygotowania?
Spojrzała na niego jak na idiotę.
- Głupku, pierwsze wynajęliśmy jej studio na trzy godziny, żeby mogła się przygotować. Sonja wszystko to zorganizowała, nie mam pojęcia, po co. Stwierdziła, że czasu jej wystarczy. I uparła się, że to bardzo potrzebne – westchnęła dziewczyna.
- To miło z jej strony… - zauważył Piotrek, spoglądając z lekkim uśmiechem na różowowłosą.
- Ta… Możliwe. Plusem będzie to, że wreszcie się czymś zajmie i przestanie zalegać na mojej kanapie. Chociaż teraz… - popatrzyła na Paula i Alę, szepczących coś do siebie jak para dzieciaków – chyba w ogóle nie będę widywać jej w mieszkaniu. Cóż, nie zależy mi. Hmm, tylko kto teraz będzie odbierał te kwiatki, kiedy ja będę na treningu?
- Kwiatki? – Piotrek poczuł nagle, że serce zatrzymało mu się na ułamek sekundy, a krew uderzyła do głowy.
- Ta – Lucy chyba niczego nie zauważyła, na szczęście – Twój kolega Zbyszek bawi się w lowelasa i zsyła mi do domu jakieś zielsko, podły typek. I co? Myśli, że jak kupi mi paprotkę, to na niego polecę?
- Zbyszek? – chłopak zestresował się jeszcze bardziej – Zbyszek wysyła ci kwiaty?
- No – Lucyna pokiwała wolno głową – Bo niby kto inny? Głupi modniś, wkurza mnie. Uważa mnie za łatwą laleczkę, która chętnie na niego poleci, bo zbajeruje ją jakimiś oklepanymi tekstami. A ja wcale taka nie jestem; wiem, jak mam postępować i umiem się szanować. Hej, Pit? – pomachała mu dłonią przed oczami – Jesteś tam?
Rzeczywiście, Piotrek straciła na chwilę kontakt z rzeczywistością, bo jakaś ogromna, ciemna masa zaczęła miażdżyć jego najskrytsze uczucia. Zbyszek? Jak ona mogła pomyśleć, że Zbyszek, kiedy to on…? Och, ale to przecież jego wina! Przecież nigdy nie wysłał jej liściku, że to… Ale kiedyś chciał, prawda? Zaprosił ją na spotkanie, a ona nie przyszła… Ale wtedy też stchórzył i przecież się nie podpisał… Och, głupie życie; głupie problemy; głupie jestestwo.
Głupia miłość!
Zatrzymał się nagle i spojrzał nieobecnym wzrokiem na twarz dziewczyny.
- Wiesz, Lucy – odetchnął głęboko, zamrugał i wetknął dłonie w kieszenie swojej klubowej kurtki – To nie Zbyszek wysyła ci codziennie kwiaty – powiedział cicho, obrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w przeciwną stronę, by znaleźć się jak najdalej od kobiety, przez którą nie mógł normalnie myśleć.  

piątek, 30 maja 2014

(11)

Nigdy nie przestawaj wierzyć w siebie tylko dlatego,
że inni zaczynają w ciebie wątpić.

Alicja przez dwa tygodnie mogła się cieszyć niezmąconym towarzystwem Paula, bo jej starsza siostra wyjechała na jedenaście dni do Danii na jakieś mistrzostwa czy inne tego typu zabawy z żużlem w tle. Przez ponad tydzień blondynka chodziła po niewielkim mieszkaniu półnaga, spita winem i innymi wytrawnymi alkoholami, zakochana i prawdziwie szczęśliwa. Czasami tylko zmieniała swoje miejsce zamieszkania na dużo większe gniazdko Lotmana.
Nic więc dziwnego, że Lucyna, wracając, nie zastała swojej siostry, ale za to powitały ją otwarte drzwi do mieszkania i Grzesiek Kosok za progiem.
Siatkarz ubrany w białą koszulkę z dziwnym nadrukiem, którego centralnym punktem był wielki napis „JESUS”, a pod nim rysunkowy Bob Marley z szerokim uśmiechem, i dżinsy oraz wysokie tenisówki patrzył na dziewczynę w luźnym, czarnym dresie i pomarańczowym podkoszulku na ramiączkach, ze splątanymi włosami i wielką torbą podróżną pod pachą z logiem sponsora. Żadne z nich nie wiedziało, jak ma zareagować.
- Eeee… - zająknęła się Lucyna, a Grześ natychmiast otrzeźwiał:
- Ja ci to wszystko wytłumaczę – oznajmił pewnie, porwał w dłoń jej torbę i wpuścił dziewczynę do środka. Rozejrzał się jeszcze ukradkiem po korytarzu, upewniając się, że zło nie czai się za progiem i zamknął drzwi.
Bałagan w przedpokoju zdecydowanie nie zachęcał właścicielki do zwiedzenia reszty mieszkania. Podłoga została całkowicie zasłonięta przez papierki, różnego rodzaju części garderoby i butelki, a jedyną pocieszającą rzeczą był fakt, że zabawy nie sponsorował Sobieski, a Coca-Cola. Gdzieś w tle grało sobie spokojnie „Don’t You Worry Child”, czajnik wrzał na gazie, w sypialni ktoś cicho mruczał, a Lucyna starała się udawać, że wcale nie poczuła się stremowana we własnym mieszkaniu.
Zdjęła pośpiesznie adidasy i odwróciła się twarzą do Kosoka, marszcząc brwi i czekając na wyjaśnienia. W tym samym momencie czajnik zaczął krzyczeć, że woda jest już gotowa.
- Może herbaty? – zaproponował jej chłopak, ale ona tylko mocniej zmarszczyła czoło. Ten to ma tupet. Herbaty we własnym domu jej proponować!
Ale to i tak nie był jeszcze nawet wstęp do rewelacji, jaką na powitanie przyszykowała Lucy jej najlepsza przyjaciółka, Sonja – bo co może być lepszego od pokazania się właścicielce mieszkania nago, jak człowieka Pan Bóg stworzył, wychodząc z jej sypialni z promiennym uśmiechem i we wściekle różowej fryzurze „po seksie”? No co?
Lucyna w pierwszym odruchu jęknęła, a potem pisnęła cicho, gdy Sonja bez skrępowania zaczęła się w progu leniwie przeciągać. Chyba całkiem dobrze się czuła z brakiem jakiegokolwiek okrycia. Ha, Grzesiek – z tego, co Lucy zauważyła – też czuł się całkiem dobrze z Sonjowym brakiem jakiegokolwiek okrycia. Lucy zmierzyła go surowym spojrzeniem.
- Wspaniale – skwitowała i popchnęła nieszczęśnika do kuchni – Rusz się, Romeo i zrób mi coś do picia. Kawy – zażądała – Mocnej i ciemnej jak moja dusza.
- Mi też miło cię znowu widzieć – przywitała ją Sonja, opierając się o framugę drzwi i drapiąc po nagim udzie.
Lucyna nawet nie obdarzyła jej spojrzeniem, minęła ją tylko i zerknęła do sypialni.
- Świetnie, maleńka – fuknęła, tupiąc nogą w panele – Będę teraz musiała spalić moją ulubioną pościel…   
Jej przyjaciółka przewróciła oczami.
- Dramatyzujesz – ziewnęła – Przecież nie stało się nic…
- Nie kończ – poprosiła Lucyna – Jestem zmęczona, nie myślę przed kawą – ruszyła pospiesznie do kuchni, starając się nie zerkać z przerażeniem na bałagan. Zgrabnie wyminęła stos butelek i wpadła na… wielki wazon z czerwonymi różami?!
- A to to tu skąd? – przestraszyła się, łapiąc porcelanę w dłonie i pomagając odzyskać jej stabilność – Nie macie swoich mieszkań, gdzie moglibyście…?
- Są dla ciebie – poinformował ją Grzesiek, stawiając dwa parujące kubki na stole.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a potem wybuchnęła śmiechem.
- Dobry żart – ruszyła do stołu.
- Mówię poważnie.
Zdębiała, odsuwając krzesło.
- Skąd one tu? – z przestrachem popatrzyła na siatkarza, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Posłaniec przynosił je tutaj codziennie, to odbieraliśmy – zawołała z drugiego pokoju Sonja.
- Ale jak to? – Lucyna naprawdę miała spore problemy z kontaktowaniem – Mi? Po co? I jak to „wy”? Gdzie właściwie jest moja siostra?
- U Paula. Jak co drugi dzień.
- Co?! – przestraszyła się Lucy.
- A, tak – uśmiechnął się Grzesiek – Gołąbeczki chyba wiją sobie gniazdko.
Dziewczyna z nadzieją wpatrzyła się w czarny płyn, ale niestety, nie dał jej ani krzty siły od samego patrzenia.
- Oni tam, a wy tutaj? – burknęła, niezadowolona, że ktoś sobie legowisko robi w jej mieszkaniu.
- O, nie, nie, nie – zaprzeczył żywo Grzegorz, zajmując miejsce naprzeciwko – My tu nic na razie nie wijemy. Kręcimy – pstryknął – to lepsze określenie, ale żadne z nas gołąbki…
- Nie lubię gołębi! – zawołała Sonja.
- No, właśnie – przytaknął jej Grzesiek – Ja tutaj jestem dlatego, że twoja siostrzyczka poprosiła mnie, żebym mieszkania popilnował przez trochę. To się zgodziłem – wzruszył ramionami – bo absolutnie żadnej różnicy w moim życiu to nie robi, a twoją siostrę lubię, to pomogę. Nawet bliżej do pracy mam – przypomniał sobie nagle i uśmiechnąłeś się szeroko, a potem odchrząknął, spoważniał i kontynuował: - Natomiast Sonja jest tutaj, bo akurat szukała pomocy i ludzkiego zrozumienia, przyszła do Alicji, a zastała mnie i tak… jakoś… no… - odchrząknął – I została na dłużej.
Lucyna patrzyła na niego bez cienia uśmiechu.
- Właśnie widzę…
- Wywalili mnie z zespołu – oznajmiła różowowłosa, wchodząc do kuchni i siadając na blacie. Na szczęście była już kompletnie ubrana.
- Co?! – przeraziła się jej przyjaciółka – Przecież to był twój zespół!
- No – Sonja wzruszyła ramionami – „Był” to bardzo dobre słowo – westchnęła – Właściwie to sama odeszłam. „Gloria Victis”, moje kochane dziecko, nie miało szansy na przetrwanie z takimi… Eh, nieważne. W każdym bądź razie szalę przechylił moment, gdy oznajmili mi, że nie umiem śpiewać i że pewnie znaleźliby lepszych. To niech szukają. I tak byłam dla nich za dobra. Ale nomen-omen, wkurzyłam się i chciałam iść do ciebie palić zioło, ale potem przypomniałam sobie, że jesteś w innej części Europy, więc stwierdziłam, że towarzystwo Alutki mi nie zaszkodzi – mrugnęła zalotnie do Grześka – A wpadłam na niego.
- Świetnie – Lucyna pokręciła głową, wzdychając ciężko – Miło wiedzieć, że tak zbliżam do siebie ludzi…
- Teraz to nieważne. Nadszedł czas, żeby się zająć Alicją.
- A co z nią?! – przestraszyła się starsza siostra.
- Umiera.
- CO?!
- Przestała tańczyć i mentalnie umiera. Proponuję ją odkurzyć albo kopnąć w tyłek, zależy jak kto woli.
- Ale wolniej… Po co to niby?
- Bo ona kocha tańczyć. A bez miłości nie da się żyć.


hej, Pit, jak ci się podoba Grześ w tym wydaniu?

sobota, 17 maja 2014

(10)



Ogromna potrzeba przytulenia

- Nie ma jej – stwierdził cicho Piotrek w pierwszej przerwie drugiego seta, rozglądając się po trybunach. Co z tego, że grał i musiał się skupiać na tym, co przekazuje im trener, skoro jego myśli były teraz zupełnie gdzie indziej.
No i miał za swoje. Pod koniec drugiego seta trener Kowal zdjął go ostatecznie z boiska, zmieszał z błotem i smutny, nieszczęśliwy, samotny Piotruś do końca spotkania siedział po turecku w kwadracie, wodząc smętnie oczami za piłką. Potem przez malutką mikrosekundę pocieszył się ze zwycięstwa, a przed autografami uciekł.
Siedział w szatni, zmieniając strój na cywilny i przypomniało mu się, że od rana nic nie jadł, gdy zaburczało mu głośno w brzuchu. Najgorsze było to, że właściwie nie miał wcale ochoty na jedzenie. Właściwie to nie miał ochoty zupełnie na nic. Była godzina dwudziesta, a on myślał tylko o tym, żeby teraz znaleźć się gdzieś na końcu świata, leżeć na trawie i liczyć gwiazdy. Nie przeszkadzałoby mu też, gdyby w swojej wizji mógł leżeć obok kogoś i trzymać jego ciepłe ciało w swoich objęciach. Potrzebował kogoś takiego.
Pożegnał się z kumplami, cicho przemknął obok trenera, byleby ten przypadkiem nie zaczepił go i nie zaczął wypytywać, wyszedł tyłem sali, by nie natknąć się na tłumy. Założył kaptur na głowę, próbując ukryć się we własnym nieszczęściu i ruszył prosto przez Rzeszów.
Po drodze zatrzymał się tylko dwa razy. Po raz pierwszy, by podnieść piątaka z chodnika. Po raz drugi, by spisać numer okolicznej kwiaciarni.
A następnego dnia Grześ zdał mu bardzo szczegółową relację:
- …i ona wtedy złapała mnie pod ramię i ciągnęła w stronę salonu. Mówię ci, taka różowowłosa diablica. Chwyt miała dobry, uścisk mocny, oczy ładne i nim się spostrzegłem, zmieniła kurs na kuchnię. Myślę sobie, o nie, coś się złego będzie działo, przecież tam pewnie są noże. Ona patrzy na mnie wilkiem, coś tam trajkocze, a ja zdążyłem wyłapać tylko tyle, że ma na imię Sonja. Zabawnie, prawda? Ale bardzo ładnie, od razu mi się spodobało. Tylko że gdy chciałem jej o tym powiedzieć, ona szus!, prawie rzuca mną na krzesełko w kuchni, ja spoglądam przerażony, a ta potwora uśmiecha się tak zadziornie, jakby wszystkie mądrości świata znała i jakby wiedziała, co ja sobie w danej chwili myślę. Jak czarownica. Porusza się, przechodzi obok mnie i ot, tak zaczyna beztrosko przeszukiwać kuchnię. Swoją drogą, zauważyłem, że tył też miała niczego sobie. Tak tylko o tym wspominam, żebyś mógł, Piter, wytworzyć sobie pełny, niezmącony  niczym jej obraz. No więc ja jej w końcu pytam, co zamierzamy robić, a ona nawet się do mnie nie odwraca i mamrocze do tych zagraconych szafek, że jak to co? Przecież Lucynkę trzeba na nogi postawić!, a potem wyciąga z odmętów drewnianych jakieś zioła i dziwne pojemniczki.
- I co robiliście? – zapytał zaciekawiony Ignaczak, który jakoś tak przypadkiem znalazł się obok i włączył do przedtreningowej rozmowy.
Grzesiek spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Herbatki i napary ziołowe, a potem rosołek z kury, doprawiony kostką wołową, na smak – pokręcił z niedowierzaniem głową – Ja nie rozumiem kobiet. Szczególnie takich. Chociaż muszę przyznać, że krojenie różnego rodzaju liści w jej szalonym towarzystwie, przy wtórze muzyki indyjskiej i aromacie palonego zioła, było całkiem miłe.
- Paliliście zioło?
- Ona paliła. Nie wiem skąd miała, przysięgam.
- Spokojnie – roześmiał się Igła – Przecież to już prawie legalne… co nie znaczy, że to pochwalam.
- Okej, ale ta jej chora przyjaciółka to…
- Lucynka, wiemy – kiwnął głową Krzyś – Poznaliśmy ją, gdy Zbyszek próbował być z nią na randce, prawda, Piotrek?
- Piotrek?
Ale Piotrek nie słuchał. A więc była chora. Nie przyszła na mecz, bo cierpiała katusze, jedząc jakieś okropne ziołowe lekarstwa roboty ręcznej, z pierwszego tłoczenia czy jakoś tak. To nie była jej wina, że nie pojawiła się na trybunach. Uśmiechnął się lekko. Mógł marzyć, że gdyby była zdrowa, przyszłaby z siostrą, a wtedy on by do niej jakoś… coś… no właśnie. Tak też zrobi na następnym meczu. Jeśli tylko ona się pojawi. A jak na razie…
- Sorry, chłopaki, muszę zadzwonić.
Podniósł się z ławeczki w szatni, złapał w dłoń swój telefon i odnalazł numer wpisany doń wczorajszego wieczora.
Czterdzieści parę minut później Alicja usłyszała dzwonek do drzwi.
- Tak?
Nastoletni, pryszczaty chłopak w czerwonej czapeczce i równie jaskrawej koszulce z czerwoną różą w dłoni uśmiechnął się do niej czarująco.
- Czy pani Lucyna?
W tym momencie Ala poczuła się autentycznie zaskoczona, bo już miała nadzieję, że to Paul poczuł jakieś natchnienie i zadbał o nutę romantyzmu w ich związku. A tutaj co? Pustka.
Dziewczyna była na tyle zaskoczona, że nie potrafiła postąpić inaczej:
- Tak. To ja – wydukała, na zmianę blednąc i czerwieniąc się.
Chłopak wręczył jej do rąk długą różę z kolcami, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widziała, przybraną jedynie bielutką wstążeczką i pozłoconą brokatem.
- Od ukochanego – wyszczerzył się jeszcze, podziękował, pożegnał się i odszedł, a Alicja mogła już tylko zerknąć na logo kwiaciarni, majestatycznie nadrukowane na tyle jego koszulki.
Lucy wyszła z łazienki, wycierając króciutkie włosy ręcznikiem.
- Kto to był? – zapytała, mijając siostrę w korytarzu, a patrząc na różę, dodała: - Paul bawi się w dżentelmena?
Alicja pokręciła głową. Jej oczy wciąż były szeroko otwarte, twarz blada.
- To nie dla mnie – powiedziała cicho – To dla ciebie.
Lucynę aż zmroziło.
- Od kogo?
- Nie wiem. Od ukochanego.
Lucy jęknęła.
- Boże, tylko nie Zbyszek…
Nie, Lucyno, to nie Zbyszek.



mieszkanie Świetlika, dołącz do domówki : D

środa, 7 maja 2014

(9)

W sumie nie przeszkadza mi to, że jestem nienormalna.
Przecież wokół mnie są sami wariaci.

Cały dzień jedno nie dawało jej spokoju: KTÓRY? Odchodziła  od zmysłów, zastanawiając się czy to aby nie Zbyszek zgodził się być jej dzisiejszą niańką. Prawda jest taka, że nie potrzebowała żadnej. A już szczególnie Bartmana. No bo jak? On? Jako… ugh, pielęgniareczka? Nie, dziękuję bardzo, mam dość.
Alicja sama nie wiedziała, kto to będzie:
- Paul powiedział, że kogoś przyśle, gdy zaczęłam mu tłumaczyć, czemu miałoby mnie nie być na meczu. Taki kochany chłopak, naprawdę.
Jasne. Lucyna miała ochotę wydrapać mu oczy. Faceci nie są ani inteligentni, ani spostrzegawczy – dlatego była na sto procent przekonana, że wyśle Zbyszka. Matko Święta!, za jakie grzechy?!
W takim przypadku potrzebowała natychmiastowej ochrony ze strony kogoś, kto nie da sobie w kaszę dmuchać i… w ogóle nigdzie nie da sobie dmuchać. Poczekała, aż Alicja zamknie się w łazience, zmartwychwstała na moment i dopadła swojego telefonu komórkowego.
Jeden sygnał, drugi, trzeci…
- Przerywasz mi moje katharsis z Paktofoniką, szujo – odezwał się zachrypnięty głos różowowłosego potwora.
- Sonja, musisz spiąć tyłek i być u mnie w mniej niż pół godziny – wyszeptała pospiesznie Lucy, zaciskając dłoń na materiale prześcieradła.
- To jest niewykonalne, chyba że masz dla mnie coś naprawdę ładnego. Inaczej nie chce mi się w ogóle ruszać z podłogi mojej pracowni.
- Sonja, błagam cię, ja nie mam czasu na…
- Lu, co się z tobą dzieje? Chcesz, żebym zanuciła ci jakąś spokojną mantrę na przystosowanie emocji?        
- A nie możesz tego zrobić osobiście?
- Ale kiedy ja tu…
- Dobra, Sonja, słuchaj: ja cię tutaj potrzebuję, bo umieram, a moja wkurzająca siostra wysłała do mnie jakiegoś… och…
- Jakiegoś? – ożywiła się nagle dziewczyna – Odwiedza cię mężczyzna? No, no, maleńka. Będzie się działo.
- A guzik!, jak ma się coś dziać skoro wyglądam jak upiór z opery, nie potrafię oddychać, bo tak mam zapchane zatoki i myślę tylko o tym, żeby spać. Poza tym, fuj. Ja tego faceta tutaj w ogóle nie chcę.
- Kto to ma w ogóle być i co ma u ciebie robić?
- Ma mnie pilnować. Jakbym była jakimś trzyletnim dzieciakiem.
- Dobra, ale kto to będzie?
Tutaj Lucyna westchnęła bardzo głęboko, potarła dłonią spocone czoło i wbiła wzrok w mętną mgłę spowijającą czasoprzestrzeń przed jej oczami.
- Ten buc, z którym widziałam się ostatnio…
Sonja jęknęła:
- Ta siatkarzyna? – parsknęła śmiechem – No, nieźle.
- Uratujesz mnie? – zmieniła ton na bardzo proszący.
- Pod warunkiem, że będę mogła sobie go zabrać.
- Co? – do Lucy dopiero po chwili dotarł sens zdania – Och, Sonja, jesteś…
- Humanistką. I trochę kanibalem. Lubię podgryzać ludzkie mięsko.
Cynka opadła na poduszki, policzyła do trzech i spróbowała odegnać złą wizję przyjaciółki wykrzykującej głośno przekleństwa w nagich ramionach Bartmana.
- Nie obchodzą mnie twoje preferencje seksualne. Ale przyjedziesz?
- Już jestem w drodze.
Tymczasem owy czarnowłosy obiekt - siatkarzyna, oddelegowany przez Lotmana, sunął spokojnie przez miasto w ulubionych trampkach, okularach przeciwsłonecznych, dresiku i szczerzył się, bo dzień był ujmujący, Resovia w planach miała zwycięstwo, a on sam za tydzień już będzie mógł zagrać. Teraz musi jeszcze chwilkę poleniwić się z kontuzją, a potem skład na niego czeka, alleluja!
Zastanawiał się tylko, dlaczego dał się tak łatwo wkręcić w pilnowanie jakiegoś dzieciaka. Nie miał przecież żadnego doświadczenia w zakresie niańczenia podopiecznych przedszkola, odpowiedzialny nie był, rozgarnięty jakoś specjalnie również nie, nie wierzył w Świętego Mikołaja i był przekonany o tym, że Wróżka Zębuszka jest wredna. Tak.
Co, jeśli przypadkiem zniszczy wiarę w piękno świata jakiegoś małego obywatela?
Zawziął się w sobie, wchodząc do odpowiedniego bloku, spiął tyłek i postanowił zastanawiać się trzykrotnie, zanim coś w końcu powie. To była dobra taktyka – prawdopodobnie mały zada mu już inne pytanie, nim on zdąży odpowiedzieć.

„Mały” okazał się być ponad dwudziestoletnią kobietą w towarzystwie różowogłowej koleżanki i zakaźnej choroby.
Grzesiek minął się w drzwiach z wesoło trajkoczącą Alicją, wszedł do pokoju i niepewnie rozejrzał się po jego wnętrzu, wyczuwając nieprzyjemny zapach chorego człowieka.
- E, cześć? – przywitał się równie wstydliwie co elokwentnie, ale żadna z kobiet mu nie odpowiedziała. Tylko Ala wrzasnęła z korytarza:
- To na razie, kochani!
Sonja i Lucy wpatrywały się na zmianę to w siebie, to w Grzegorza, nie mogąc uwierzyć. W końcu jedna z nich, ta pierwsza, odkrywczo wydedukowała:
- Nie jesteś Zbyszkiem Bartmanem.
Kosok westchnął, pokręcił głową i starając się ukryć w swoim głosie zirytowanie, odpowiedział:
- Niestety. To tylko ja. Grzegorz.
Przez chwilę dziewczyny wyglądały na autentycznie przerażone, ale potem ta zdrowa uśmiechnęła się promiennie, podbiegła do niego i złapała pod ramię, ciągnąc w stronę salonu:
- Nie szkodzi – stwierdziła – I tak się świetnie zabawimy.

wtorek, 22 kwietnia 2014

(8)

Chłopiec szuka dziewczyny, z którą się prześpi.
Mężczyzna szuka kobiety, obok której się obudzi.

Tydzień później.
Za głupie błędy trzeba płacić. Jeśli się nie jest ostrożnym, można się sparzyć. Jeśli się nie jest uważnym, można spowodować wypadek. Jeśli jest się idiotą, można zagrozić poważnie całemu społeczeństwu.
A jeśli spaceruje się w deszczu, można się przeziębić.
- Nie wierzę – kichnięcie, kaszel – że pokonały mnie zatkane zatoki – biadoliła Lucyna, zakopana w grubej pościeli i stosach chusteczek w swoim niewielkim pokoju – czuję się jak śmieć.
- I właśnie tak wyglądasz… - Alicja zawsze wiedziała, jak pocieszyć człowieka – Lekarz mówi, że już niedługo powinno być lepiej. Jak na razie musisz spać, łykać tabletki i zajadać ze smakiem mój rosołek.
- Gotujesz potwornie – skrzywiła się starsza siostra, jednocześnie jęcząc i mrużąc oczy, gdy młodsza postanowiła rozchylić szczelnie zaciągnięte zasłony – Po co to robisz?! – warknęła Lucy – Słońce mnie parzy.
- Odór tego pomieszczenia mnie zabija – odparowała Alicja, otwierając okno na oścież.
- Rozchorujesz mnie bardziej – burknęła pacjentka.
- Bardziej już się nie da – chwilowa pielęgniarka pokazała jej język – Szczęśliwie, ja mam jakąś tam odporność i nie rozkładam się tak szybko. Inaczej obie leżałybyśmy teraz w tym łóżku i wrzeszczały na siebie, która to ma podnieść tyłek i przynieść nam więcej chusteczek.
- Nie podoba mi się ta wizja.
- Mi też nie. Wolę być świeża i piękna, a ty wyglądasz jak śmierć.
- Śmieć – sprostowała Lucyna.
- Wszystko jedno i tak jest nie najlepiej. Ale spokojnie, będzie dobrze. Szczególnie, gdy powiem ci, co dzisiaj dostałaś.
Cynka patrzyła na swoją siostrę jak na wariatkę.
- Co masz na myśli? Nie mam siły i tym bardziej chęci przyjmować od ciebie jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego prezentu, szczególnie w tym stanie. Nawet nie wiem, czy mogłabym go rozpoznać – tak bardzo idiotycznie pracuje dzisiaj mój umysł.
Alicja nie mogła się powstrzymać:
- On tak pracuje od zawsze.
Lucy prychnęła i pokręciła głową, potem zakaszlała.
- Dowcip ci się wyostrzył, odkąd mieszasz się w nowe towarzystwo – skomentowała ostro.
- O, doprawdy? – Ala wyskoczyła z pokoju jak oparzona, a po chwili była już spowrotem z wielkim bukietem czerwonych róż – JA się mieszam w nowe towarzystwo? To do ciebie, kochanie, głośni cisi wielbiciele wysyłają… - włożyła kwiaty do wazonu i zrobiła w powietrzu nieokreślony ruch ręką – To. Takie cudeńka. Aż robię się zazdrosna.
- A proszę cię bardzo, możesz to sobie zabrać – stwierdziła ponuro Lucyna, przekręcając się na drugi bok i uparcie spoglądając na szarą ścianę – Nawet nie chcę wiedzieć od kogo to.
- Zbyszek się postarał, nie ma co – nieproszona Alicja sama odczytała karteczkę: - „Dla ciebie, żebyś wiedziała”. Słodkie.
- Mdłe.
- …romantyczne…
- Ckliwe. Zabierz to stąd – Lucy kichnęła – Już mam na to alergię.
- Masz alergię na mężczyzn – siostra spojrzała na nią z politowaniem.
- Nie, tylko na Zbyszka.
- Nie – sprostowała Ala – Na wszystkich, a na Zbyszka szczególnie.
- Bo jest szują – skomentowała inteligentnie Lucyna – Szują, chamem i prostakiem.
- Czy to nie jest za ostra opinia jak na kilka spotkań? – zainteresowała się młodsza, przyglądając się wspaniałym kwiatom – Siedemnaście róż. Szuje, chamy i prostacy nie wysyłają kobietom siedemnastu róż.
- Możliwe – przyznała od niechcenia starsza – Ale próbują osiągnąć ładnymi metodami ten sam cel.
- Hmm?
- Łóżko.
Alicja zaśmiała się głośno.
- Skarbie, może nie mam dużego doświadczenia w związkach, ale znam się na męskiej psychice. Trzy czwarte życia byłam wykręcana i podrzucana przez facetów, więc czegoś tam się dowiedziałam, prawda? – Ala przysiadła na skraju łóżka – chociażby tego, że nie wszyscy myślą tylko o seksie.
- Pan Bartman myśli – upierała się Lucyna, zagrzebując swe ciało głębiej w pościel. Najchętniej umarłaby tu i teraz, właśnie w tej pozycji i miałaby już spokój do końca świata.
- Tego nie wiesz…
- Proszę cię, Alka – Lucy zaśmiała się gorzko – On wygląda jak chodząca maszyna do zaliczania…
- Przestań. Może to tylko pozory? Może gdzieś w głębi jest wrażliwym, wspaniałym człowiekiem?
Cynka aż przekręciła się na bok, by spojrzeć na siostrę, jak na wariatkę.
- Naoglądałaś się za dużo bzdurnych komedii romantycznych. A propos, może w końcu ruszyłabyś tyłek z mojego mieszkania i wróciła do tańca? – zasugerowała zaczepnie.
- Kiedy mnie tu dobrze – Alicja uśmiechnęła się szeroko, nie odnajdując nigdzie złośliwości – Och! - przypomniała sobie nagle – Mam ci jeszcze coś ważnego do zakomunikowania.
- Już się boję… - prychnęła Lucyna, zamykając oczy i próbując przywołać sen.
- Znikam dzisiaj na kilka godzin, ale spokojnie – wynajęłam ci niańkę.
- Co zrobiłaś?!
- Żartuję przecież. Nie bój się, nigdy nie potraktowałabym cię jak dziecko. Jesteś przecież dużą i odpowiedzialną dziewczyną. Chociaż ja i tak się o ciebie martwię, dlatego… jeden z siatkarzy tu przyjdzie.
- CO?!




sobota, 12 kwietnia 2014

(7)

Myślę, że pewna część mnie zawsze czekała na ciebie.

Podpromie naprawdę miało swój urok. Pomijając natłok społeczeństwa, niewygodne krzesełka i jaskrawe światło, było naprawdę fascynujące. Alicja od razu poczuła całą sobą jego urok, chociaż musiała przyznać, że nieco przypomniało jej dawne sale, na których tańczyła. Charakterem, szkolnym stylem i takimi nieistotnymi szczególikami jak rozmieszczeniem trybun. Lucynie natomiast przypomniało duże zoo, gdzie zebrały się wszelkiej maści zwierzęta, czekające na widowisko.
Sektor siódmy, sam środek, rząd trzeci – Paul postarał się, załatwiając im porządne miejsca. Piotrek bardzo niespokojnie obserwował, jak je zajmują. Był teraz kłębkiem nerwów, który nawet nie potrafił porządnie odbić piłki. Trzęsły mu się ręce, cały był spięty, a myśli wirowały. Dlaczego? Bo ONA obcięła włosy.
Fakt - nie poznał jej od razu. Ironia - wyglądała jeszcze bardziej słodko i kobieco przy krótkim, chłopięcym cięciu. Kłopot - on teraz już nijak nie potrafił się skupić na meczu. Wyszło to na jaw w momencie, gdy Bartman przyłożył mu piłką prościutko w czoło.
- Nowakowski! – jęknął trener.
- Piter! – wrzasnął Igła.
- Cześć, Paul! – krzyknęła w tym samym momencie Alicja, nieświadoma całego zamieszania.
Lucyna szturchnęła ją łokciem.
- Zachowujesz się jak małolata – przewróciła oczami – Znasz go dopiero kilka dni. To nie jest żadna epicka miłość, nie musisz się tym popisywać na każdym kroku.
- Za to ty prezentujesz się jak czterdziestoletnia pensjonarka – zauważyła inteligentnie młodsza – Rozchmurz się – sama uśmiechnęła się szeroko, gdy Amerykanin zaczął spokojnym krokiem sunąć w ich stronę – A jeśli nie chcesz cieszyć się własnym szczęściem, ciesz się moim – to mówiąc zerwała się z krzesełka i podbiegła do barierek, rzucając się Lotmanowi na szyję.
Lucyna patrzyła na to niemal z odrazą, jednocześnie zdając sobie sprawę, że spora część oczu rzeszowskiej hali skierowana jest prosto na nią. Zastanawiała się tylko czy to z powodu żużla, czy może faktu, że jej siostra obściskuje się z zawodnikiem.
Była jeszcze jedna rzecz, której Lucy nie przemyślała, gdy zgodziła się tutaj przyjść – Zbyszka. Bartman odbijał piłkę tuż obok Nowakowskiego i próbował go delikatnie wypytać.
- Co się z tobą dzieje, stary? Jesteś jakiś inny. Dziwny. Nieswój. I takie tam.
Piotrek nie miał siły mówić, nie miał też siły dłużej się tym wszystkim zadręczać, więc wskazał tylko anemicznym ruchem sam środek trybun, gdzie Lucyna właśnie rozglądała się ciekawsko dookoła.
Zbyszkowi aż rozszerzyły się źrenice.
- No, proszę – mruknął do siebie, zadowolony – Ktoś tu się stęsknił… Już ja jej pokażę, jak bardzo wartościowym graczem jestem.
I pokazał. Co prawda, szło mu z początku nieco opornie, ale przecież mecz zakończony wygraną 3:2 to przecież dobry mecz. Szczególnie, jeśli gra się z godnym przeciwnikiem.
Dziewczyny szalały – klaskały, krzyczały, cieszyły się z każdej dobrej sytuacji i jęczały głośno, zawiedzione, jeśli rzeszowianom coś nie wyszło. Tyle emocji zostało im dostarczone podczas tych prawie trzech godzin spotkania, że gdy wszystko już się uspokoiło, Alicja czuła się sześć kilo lżejsza, a Lucyna miała potworny ból głowy. Nie było jednak mowy o szybkiej ucieczce z sali, bo przecież nie można było nie pogratulować zwycięzcom wspaniałego spotkania, prawda, Alu?
Lucy nawet się nie zorientowała, kiedy została pociągnięta przez młodsza siostrę tuż pod barierki, a potem dalej, na skraj boiska. Na chwilę ją zamroczyło, zakręciło jej się w głowie, nagle dłoń Alicji stała się jakby odległa i nie pozostał po niej ślad, za to podłoga wydała się bliska, zimna i twarda. Ojej. Równie szybkim ruchem co upadek, zmuszona była powitać powrót do pozycji pionowej, bo ktoś chyba nad nią czuwał. Nie, nie był to anioł, chociaż… może…
- Dziękuję – wymamrotała, pomimo że dziękowanie facetom za cokolwiek było zupełnie wbrew jej zasadom. Ale czy Piotrka można w ogóle zaliczać do grona mężczyzn? Przecież on jest… specyficzny. I zupełnie niegroźny.
Wetknął kciuki za pasek gumki spodenek, spuścił wzrok i uparcie szukał sensu życia w swoich tenisówkach.
- Nie ma za co – mruknął niewyraźnie i tyle by było z ich konwersacji, bo do akcji wkroczył Zbigniew Bartman, jak zwykle szybko węsząc okazję.
- Witaj – wyszczerzył się głupkowato – Przyszłaś na mnie popatrzeć?
Ciekawe czy Zibi miał świadomość faktu, że nie grał na boisku sam?
Lucy patrzyła na niego czujnie i bardzo powoli pokręciła głową.
- Niestety, kochasiu. Jestem tutaj tylko dlatego, że moja siostrzyczka od niedawna lubi obściskiwać waszego przyjmującego – dziewczyna niedbałym gestem dłoni pokazała im zabawną scenkę rodzajową z uradowanym Paulem trzymającym mocno za dłonie równie rozentuzjazmowaną blondyneczkę - Szczerzą się do siebie jak para wariatów – skomentowała, przewracając oczami.
Zbyś uśmiechnął się szerzej, a Piotrek pomyślał, że on też chętnie złapałby Lucynę za ręce i szczerzył się do niej jak wariat. Bardzo chętnie.
- Siostra, mówisz… - Bartmana z zamyślenia wyrwał dopiero mocny kopniak Lucy w kolano. Nie był mocny na tyle, by cokolwiek go zabolało – Wracając do tematu… - urwał w pół słowa, bo jego zielone tęczówki skupiły się mocno na czymś, czego wcześniej nie dostrzegły – Zrobiłaś coś z włosami?
„Nie – pomyślała uszczypliwie Lucyna – Wcale nie skróciłam ich pół metra i w ogóle nie przefarbowałam na rudo. Skąd w ogóle taki pomysł?”
W odpowiedzi jednak tylko wzruszyła ramionami.
- Jakiś ty spostrzegawczy – zauważyła.
- A ty urocza.
Czy on miał coś nie tak z głową?
Szczęśliwie, dalszą ambitną konwersację przerwał nabuzowany Igła:
- Idziecie z nami na imprezę?
- Nie – odpowiedziała prosto Lucyna, ale siostra ją przekrzyczała:
- Tak!
A cała reszta podtrzymała pomysł. Krzysztof prowadził, Paul i Alicja wzięli się za ręce, Zbyszek ciągnął Lucynę, a Piotruś człapał niemrawo za nimi, biedaczek.

Niektórzy ludzie potrzebują pełnego sympatii
poklepania po głowie…
młotkiem.

- Tak się bawi, tak się bawi RE – SO – VIA!
Lucyna obiecała sobie, że jeśli jeszcze raz usłyszy ten okrzyk, kopnie w kostkę Bartmana, naklnie Ignaczakowi i jego tanecznym propozycjom, zmiażdży wzrokiem siostrę, obściskującą się po kątach i zapewni sobie szybki transport do domu.
DO DOMU, gdzie będzie miała święty spokój, ciszę, samotność i nieskończoność. A rano kawę, bieg i ostry żużel. Tak.
- Tak się bawi, tak się bawi…!
Dość. Wstała, zostawiła Zbyszka, który był właśnie w pół zdania, ruszyła do wyjścia. Nie obejrzała się za siebie, póki chłodne powietrze nocy nie owinęło całej jej sylwetki. Pewnie nie zorientowałaby się, że czegoś zapomniała, gdyby nie zaczęło padać.
- Szlag, gdzie moja bluza?
Tymczasem Bartman przeniósł się stolik dalej i dosiadł do Ignaczaka, chcąc się mu wyżalić:
- Nie rozumiem tego. Jak ona może być taka oschła w stosunku do mnie?
- Zbyszku, nie wszyscy szukają zabawy.
- Ja też nie! – oburzył się Bartman – Ja szukam jej, tej prawdziwej, która jest gdzieś tam głęboko, jest kobietą i potrzebuje miłości, jak wszyscy. Tylko dlaczego to wszystko zabiera mi tak cholernie dużo czasu i nie pozwala spać po nocach? Mam ochotę rzucić to wszystko w trzy diabły, ale jednocześnie chciałbym, żeby wreszcie się do mnie uśmiechnęła. Czekam tylko na ten jej jeden cholerny uśmiech! Czy to naprawdę aż takie trudne?!
Piotrek doskonale wiedział, co atakujący teraz czuje. Tak, cały wieczór był zirytowany, zagubiony i zazdrosny, a teraz było mu po prostu głupio. Bo nie robił nic, bo nie umiał się przełamać, bo był za głupi, żeby walczyć, bo bał się odrzucenia.
- Może – zasugerował Bartmanowi Ignaczak – Powinieneś przyjąć trochę inną strategię?
Zbyś popatrzył na niego jak na wariata.
- Kwiaty, czekoladki… - Krzysiek wzruszył ramionami – chcesz w niej znaleźć kobietę, to tak ją traktuj – chwilę milczeli, rozważając tę opcję – Albo zapytaj jej siostry.
Hmm, to był nawet całkiem dobry pomysł. Albo może… Może byś tak, Zbyszku, zajął się jej siostrą?
Och, ty podrywaczu!
Nowakowski jakoś nie potrafił cieszyć się z wygranej. Naprawdę chciał wyłączyć myślenie i po porostu żyć, ale nie miał w tym wprawy. Ostatnio stał się okropnie monotematyczny – nawet, gdy rozmyślał. Wszystkie jego wolne chwile zajmowała pewna blondyn… a właściwie już ruda dziewczyna z buntowniczym nastawieniem do świata i prawdopodobnie zupełną niewiedzą o istnieniu środkowego. W dodatku Zbyszek i jego śliskie dłonie kręciły się blisko niej. Za blisko. Gdy tylko o tym myślał, drżał i zaciskał dłonie w pięści. Miał dość. Musiał wyjść. Szybkim korkiem przemierzył salę, starając się unikać pytających spojrzeń kolegów, nigdzie się nie zatrzymał, z nikim nie zamienił słowa.
Wychodząc na zewnątrz, zderzył się z… O, słodki Jezu.
Cynka stała tuż przed nim. Naburmuszona, zmarznięta i przemoknięta. Napinała wszystkie mięśnie, desperacko próbowała się ogrzać własnymi dłońmi, rozchylała kusząco ciemne usta i patrzyła na Piotrka groźnie, szklistymi oczami. Burza rudych włosów smętnie opadała na jej policzki, ubranie sprawiało wrażenie ciężkiego. Dookoła lało porządnie, ale teraz stali pod zadaszeniem.
- Mógłbyś mi się na coś przydać?
Zamrugał. „Jasne, co tylko zechcesz.” Przytaknął.
- Zostawiłam w środku bluzę, a nie mam zamiaru ponownie spotkać się z tym wielkim, nakręconym na mnie miśkiem – nie trudno było zgadnąć, że nie o Ignaczaka jej chodzi – Przyniósłbyś mi ją?
- Pewnie – zniknął, minutę później był spowrotem.
- Dzięki – nawet się uśmiechnęła. Prawie. Ale to jednak był uśmiech. Brawo, Piotrze, śmiało możesz być z siebie zadowolony.
Patrzył, jak wkłada pośpiesznie szarą, właściwie bezkształtną masę, pod którą w sekundzie ginie jej zgrabna sylwetka. Nerwowo bawił się własnymi palcami i unikał jej wzroku. W końcu jednak przemógł się, wmawiając sobie w myślach, że zachowuje się idiotycznie i ma się wziąć w garść, bo taka okazja może się nie powtórzyć.
- Może cię podwieźć?
- Obejdzie się. Jakoś sobie poradzę – założyła kaptur i weszła w sam środek ulewy.
Och, Lucyna! Gdybyś ty wiedziała, ile w tej chwili nadziei zniszczyłaś.  



miniaturki: 
Andrzej Wrona  - czasem 
Antek Królikowski - czekam na słońce


sobota, 22 marca 2014

(6)

Kiedy kobieta obcina swoje włosy, wkrótce zmieni swoje życie.

Jeździła agresywniej niż zwykle. Brała zakręty na pełnej prędkości, pochylała się pod niebezpiecznym kątem, z kilku sytuacji krytycznych wyszła cudem. Najgorsze, że nie chciała się zatrzymać.
Robert i Kozłowski obserwowali to z boku, opierając się o barierki. Ten pierwszy był oazą spokoju, ten drugi wulkanem zdenerwowania.
- Jeździ nerwowo. Coś musiało się stać – stwierdził mechanik, drapiąc się po brodzie specyficznym gestem.
Lucy minęła ich, dociskając gaz. Mocno zaciskała palce na kierownicy, pochyliła się, oczy zwęziła w szparki i całkowicie skupiła się na prędkości.
- Jeździ niebezpiecznie! – wybuchnął menedżer – Zaraz coś się jej stanie, wariatce! Trzymajcie mnie, bo nie ręczę za siebie. Mogłaby chociaż powiedzieć, o co chodzi! Ściągnij ją z toru!
- Tak jest, szefie.
Lucyna ciskała dzisiaj gromami. Każdy jej gest przepełniony był furią, każde tchnienie pełne było ognistego żaru, każde spojrzenie mroziło krew w żyłach, a każde słowo natchnione było jadem. Szybko wyswobadzała się z kombinezonu, kask cisnęła gdzieś na bok, wysokie buty rzuciła w kąt. Dobry humor nie odwiedził jej dzisiaj w ogóle. Robert patrzył na to spokojnie, Kozłowski – czerwieniąc się z własnej irytacji.
- O co ci chodzi? – zapytał ją, ale tylko na niego spojrzała. Tylko, bo jeśli otworzyłaby usta, nie mogłaby się uspokoić. Lepiej było się powstrzymywać, niż wygarnąć swojemu jedynemu wspólnikowi. Przecież to nawet nie była jego wina. Chociaż, gdyby uogólnić Kozłowskiego do całego gatunku męskiego – to tak, była. Bo faceci to najgorsze zło świata. Poczynając od tych, którzy porywają z kawiarni młodsze siostry i rozkochują w sobie, a kończąc na tajemniczych idiotach wysyłających liściki jak w przedszkolu. Ona nie ma zamiaru na nie odpowiadać. Nie. W ogóle. Wcale nie jest ciekawa.
Dobra, może trochę była. Tylko troszeczkę. „Spotkajmy się. Jutro. Sam środek rynku. 12:00.” - siedziało jej w głowie i nie pozwalało się skupić. Próbowała wytopić to wrzącą kofeiną, próbowała to wykurzyć ze świadomości prędkością, próbowała to nawet zwyczajnie zignorować, ale nie podołała. Nie lubiła być słaba, nie lubiła przegrywać i tym bardziej nie lubiła ulegać. Dlatego w samo południe zamiast na rynek, skierowała się do mieszkania Sonji – jedynej osoby, na której można było zawsze polegać.
Sonja była niezwykła, studiowała grafikę, grała na gitarze elektrycznej, a w wolnych chwilach farbowała włosy połowie Rzeszowa i lepiła gliniane naczynia dla małej herbaciarni, prowadzonej przez jej dobrą znajomą. Zazwyczaj nosiła ubrania umazane gliną, farbą, kredą, węglem i wszystkim, czym akurat malowała. Włosy farbowała regularnie od szesnastego roku życia. W tym sezonie stawiała na mocny róż.
- Tak? – nigdy nie zaglądała przez Judasza, bo był fałszywy. Uśmiechnęła się, widząc przyjaciółkę po drugiej stronie progu – Witam pana. Proszę wejść.
- Mam sprawę – oznajmiła bez dłuższych wstępów Lucy, trzymając dłonie w kieszeniach – Jesteś bardzo zajęta?
- Nie.
- To dobrze, bo to może chwilę potrwać.
A Piotrek czekał. Stał na samiutkim środku przed piętnaście minut, po czym poczuł się tak okropnie, że nie był w stanie oddychać. Wrócił do siebie i próbował nie zastanawiać się, dlaczego taka dziewczyna go wystawiła. Taka – wspaniała.
Nie wiedział, co zrobił źle…
Nie, stop. Doskonale wiedział – nie podpisał się. Tak, pewnie tutaj tkwił błąd. Pewnie wzięła go za szalonego, napalonego Bartmana i najzwyczajniej w świecie wolała darować i sobie, i jemu niezręcznej sytuacji. Gdyby dopisał do tego głupiego liściku – jak w przedszkolu! – wdzięczną literkę „P”, może wtedy by przyszła. Wmawiał sobie, że pewnie by przyszła.
Był tak rozbity wewnętrznie, że droga do swojego mieszkania, którą zazwyczaj pokonywał w niecałe dziesięć minut, dzisiaj zajęła mu trzydzieści. Potem przez godzinę leżał na kanapie i myślał. Potem wstał, zrobił sobie kanapkę i znów położył się na kanapie. A potem zasnął, bo nie miał już siły myśleć.
Sonja natomiast skończyła swoje małe arcydzieło i podsunęła Lucynie lusterko.
- I jak? – zapytała, zadowolona z efektu i pośpiesznie dodała: - Od razu ostrzegam. Jeśli coś ci się nie podoba, przy takiej krótkości, to mogę cię ściąć tylko i wyłącznie na łyso, a potem ewentualnie wytatuować.
Lucyna pokręciła głową i uśmiechnęła się lekko. Widocznie nie miała zamiaru składać zażaleń. Ona nie, ale jej siostra…
- Co ty zrobiłaś? – z przerażeniem spojrzała na Cynkę. Jej długie, jasne włosy całkowicie zniknęły, za to pojawiły się krótkie, rudawo – złote kosmyki, prawie nie zasłaniające jej twarzy, bardzo chłopięce, ale jednocześnie zgrabne i dodające twarzy powabu. Alicja nie mogła jednak przeżałować ich ówczesnego piękna i długości.
- Takie cudeńka – jęczała – Takie piękne, długie, zapuszczane latami. Godne pozazdroszczenia… I ten kolor! Dlaczego to zrobiłaś? – kręciła z niedowierzaniem głową, lamentując i nerwowo dreptając po kuchni, podczas gdy jej starsza siostra spokojnie siedziała na stole, wesoło machała nóżkami i popijała gorącą herbatę.
- Bo chciałam – stwierdziła prosto.
Ala teatralnym gestem przytknęła swoją dłoń do serca i wykrzywiła twarz w grymasie.
- Ranisz mnie – po czym nagle oczęta jej błysnęły i całkowicie zmieniła ton: - Byłaś dzisiaj na randce? – zainteresowała się.
Lucyna się zakrztusiła. Odłożyła na bok kubek, wyrównała oddech i spojrzała ze zdziwieniem na siostrę.
- Przepraszam, gdzie?
- Znalazłam tę małą karteczkę – przyznała się Alicja i ciągnęła dalej, nim Lucy zdążyła na nią nawrzeszczeć: – Romantyczne, tajemnicze spotkanie. Byłaś?
- Nie – odpowiedziała druga krótko.
- Nie? – zdziwiła się młodsza – Jak to? – niedowierzanie malowało się na jej twarzy – Taka okazja, a ty… - uspokoiła się szybko – Nie, dobrze. Nie pytam, nie oceniam. Tylko proszę.
Lucyna zmarszczyła brwi i spojrzała na siostrę.
- Pójdziesz ze mną na mecz? – starała się wyglądać niewinnie.
- Nie.
- Ten miły facet z wczoraj mnie zaprosił – kontynuowała niewzruszona, tym samym tonem - bo gra zawodowo w siatkówkę i mówił, że byłby szczęśliwy, gdyby mnie tam zobaczył. Jakiś ważny mecz. Jakaś liga dodatnia. Nie wiem do końca o co chodzi, ale był tym taki podekscytowany, więc to musi być sympatyczny sport.
- O czym ty mówisz? Liga dodatnia? Po co ci tam ja…? – nagle zrozumiała – Aha – zaśmiała się Lucy – chodzi ci o Plus Ligę? Ha, przyjechałaś do miasta siatkówki i żużla, a zupełnie nic o nich nie wiesz…
- Dlatego pójdziesz ze mną?
- Dobra, może będzie zabawnie.


czynne miniaturki dla zainteresowanych: Andrzej Wrona / Antek Królikowski