sobota, 21 grudnia 2013

(1)

Pisząc historię swojego życia, nie pozwól,
 aby ktoś inny trzymał pióro.

Lucyna tak już miała, że rzadko kiedy przejmowała się czyimś zdaniem, a już zdecydowanie rzadziej czyjegokolwiek zdania słuchała. Była zadowoloną z siebie dwudziestoczterolatką, przygotowującą się do Mistrzostw Świata i zupełnie przestała się przejmować tym, co myśli o tym społeczeństwo.
A zazwyczaj myślało głośno: „Pf, kobieta i ŻUŻEL?!”
Dziękujemy ci bardzo, zły świecie, za twą nienawiść i zawiść, którą tak starannie pielęgnujesz w ludziach. 
Do rzeczy – to, że Lucyna wcale a wcale się tym nie przejmowała, nie znaczyło jeszcze, że jej to nie irytowało.
- Hej, Maleńka!
O Boskie Miłosierdzie, kto wpuścił kolejnych idiotów na tory?
- Piękna, zdejmij ten kask i podejdź no do nas!
- Pokaż co tam chowasz, kotku!
Dziewczyna przewróciła oczami i jedyne, co im pokazała to starannie zrobiony manicure na środkowym palcu prawej dłoni. Manicure w stylu jej samej – brud i zaschnięte błoto. Przecież nie miała zamiaru chodzić do kosmetyczki i marnować tam pieniędzy.
- Idioci – mruknęła do siebie, odkładając kask, gdy tylko jeden z jej mechaników odebrał od niej zabójczą maszynę.
- Faceci – sprostował osobnik, który nagle pojawił się tuż za jej plecami.
Lucyna uśmiechnęła się delikatnie i wzmocniła uścisk czarnej gumki na swoich włosach.
- Cześć, Tatuśku – rzuciła mu spojrzenie przez ramię – Stęskniłeś się za mną?
Panie i panowie, pan Kozłowski, pseudonim Tatusiek, nieustraszony, niepoprawny i zdecydowanie bardzo w porządku facet, który dysponował pieniędzmi i chętnie wydawał je na Lucynę i jej sportowe miłości, chwała mu za to.
- Przyszedłem zobaczyć czy aby nie spiskujesz z konkurencją – stwierdził, odwracając się, gdy odpinała kombinezon.
- Spokojnie – zrzuciła kurtkę i zdjęła przepoconą podkoszulkę – Nikt mnie jeszcze nie podkupywał aż tak nieprzyzwoitą sumą pieniędzy, że mogłabym śmiało zrezygnować z twoich czeków – wyswobodziła się szybko ze spodni i ukryła swoje ciało w bezkształtnym, szarym dresie – Już.
Kozłowski odwrócił się do niej i przyjrzał uważnie. Był niskim mężczyzną z siwizną i brodą godną perkusisty rockowej kapeli. Swój spory brzuszek starał się zawsze ukrywać pod czarnymi koszulami, ale – niestety – czarny tylko wyszczuplał, a nie pochłaniał tłuszcz. Jego nieporównanie wielkim atutem był fakt, że wyzbyty był wszelkiej dyskryminacji wobec kobiet, wspierał Lucynę lepiej niż jej własna rodzina i w jakiś tam bardzo pokrętny sposób dogadywał się z nią bardziej, niż z facetami, z którymi miał okazję współpracować. Dodatkowo, cieszył się jak głupek z tego, że może się przed kumplami z branży pochwalić dziewczyną w zespole – jedną z niewielu w całym żużlowym półświatku. W dodatku dziewczyną, która zdobywała znaczące nagrody.
Uścisnęła mu dłoń. Silnie. Po męsku.
- Przyszedłeś mi powiedzieć, że odchodzisz i wreszcie zajmie się mną ktoś, kto zrobi ze mnie gwiazdę? – zażartowała. Jasne, jakby jej w ogóle zależało na rozgłosie, forsie i prawdziwej sławie. Przecież liczył się sport, wolność i coca cola, nie? Chyba jakoś tak to było…
- Upewniam się czy ćwiczysz. 
Roześmiała się.
- Ja zawsze ćwiczę.
- Dobrze. Dużo lepiej ci w złocie niż w srebrze, więc to się wspaniale składa, że masz zamiar je zdobyć – pokiwał głową i zaczął się zawzięcie drapać po brodzie. Zawsze tak robił, kiedy się martwił.
- Coś się stało?
- Nic się nie stało…
I zawsze unikał rozmowy o tym, kiedy się martwił.
- No już, Tatuśku – poklepała go po ramieniu – cokolwiek to jest, na pewno nie jest aż takie straszne.
Przełknął ślinę.
- Zdziwiłabyś się.
Przewróciła oczami.
- Jestem już duża. Zniosę to. Co się stało? Nie chcą mnie organizatorzy zawodów, bo jestem dziewczyną? Nie ma sprawy, mogę do nich iść i pokazać jak bardzo męska jestem…
- Nie, Lucyna. Nie tym razem – zmrużył oczy – Poza tym, wygarnąłbym każdemu, kto dyskryminowałby cię tylko dlatego, że nosisz stanik.
- Dziękuję – z uznaniem kiwnęła mu głową. Wiedziała, że Kozłowski stanąłby za nią murem - dlatego musiała się go trzymać. Nie było wielu trenerów, którzy chcieliby „słabej kobietki”. Gdyby nie on, zostałaby sama. W takim wypadku byłaby zmiażdżona.
Mężczyzna odetchnął głęboko, a Lucyna skrzyżowała ręce na piersiach.
- Wyrzuć to z siebie – zerknęła przelotnie na zegarek – Mam coś do załatwienia na… Teraz - nie chciała być nieuprzejma, ale właśnie przypomniała sobie, że w jej mieszkaniu zadomawia się Alicja, a to może się skończyć jakimś wybuchem, Armagedonem, albo, co gorsza, sprzątaniem – Matka wysłała do mnie swoje młodsze potomstwo, jakby liczyła na to, że Rzeszów dobrze jej zrobi – prychnęła – Teraz mam robić za niańkę. Nie wiem, na co one obie liczą. Jak tylko nadarzy mi się okazja, wyrzucę ją albo odsprzedam, albo oddam ubogim. W każdym bądź razie, nie mam zamiaru marnować na nią czasu…
- Myślałem, że twoja siostra jest już dorosła… - zdziwił się nagle Kozłowski.
- Bo jest – Lucyna wzruszyła ramionami – Ale tylko na dowodzie. Zawodowe tancerki dorastają jakoś o dziesięć lat później niż cała reszta. To chyba przez ten tiul, baletki i wszędobylski róż. Przewraca się im w główkach od obrotów i… takie tam. Powiesz mi wreszcie?
- Nie wiem czy jesteś na to gotowa.
- Zaczynasz mnie irytować – westchnęła ciężko – Może sobie pójdę, a ty wyślesz mi mail? Albo sms? Mam nadzieje, że już nauczyłeś się posługiwać tymi strasznymi technologicznymi urządzeniami.
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Dobra, dobra. Mów. Jestem dzielna. Zniosę to. Chyba, że rzeczywiście odchodzisz. Wtedy nakopię ci do du…
- Umówiłem cię na wywiad do kobiecego magazynu.
Lucynie cała krew odpłynęła z twarzy…
- I sesję.
…cała krew znalazła się nagle w pięściach i jedna z nich poczuła, że zaraz powinna znaleźć się gdzieś na twarzy Tatuśka. Zdecydowanie.
Na szczęście, chuderlawy mechanik Robert, jak zwykle pojawiający się znikąd, zdążył złapać ja w locie, wykręcić za plecy dziewczyny i odciągnąć jej ciało parę kroków dalej, niemal całkowicie je unieruchamiając. Niemal, bo nijak nie zdążył zakryć jej ust.
- Co ty zrobiłeś?! - dziewczyna próbowała się bezradnie wyrywać – Jak to?! – nie czekała na odpowiedź – Przecież umawialiśmy się, że moja kariera obejdzie się bez większych wyskoków, że mam po porostu dobrze jeździć, że mam być sercem i głową w swoim sporcie, że żużel to ma być moje jedyne zajęcie i przede wszystkim, TY obiecałeś mi, że nie zrobisz niczego bez mojej wiedzy.
Kozłowski zmieszał się trochę, odwrócił od niej wzrok i nerwowo zaczął skubać rąbek swojej koszuli. Przez chwilę milczał, a potem zrobił głęboki wdech i jakby nagle dostał odwagi:
- Jestem twoim menadżerem – oznajmił jej stanowczo – I postanowiłem, że tak będzie najlepiej dla twojej kariery.
- A, przepraszam, jak to niby, kurwa, ma mi pomóc? W czym? - wyrwała się z mocnego uścisku Roberta, ale teraz nie była już agresywna, lecz zdesperowana - Jesteś moim mentorem, wspólnikiem, przyjacielem, a nie pieprzonym właścicielem – splunęła – Miałeś ze mną trzymać, a wbijasz mi nóż w plecy!
- To tylko jeden wywiad… Sportowcy robią takie rzeczy – odezwał się nagle mechanik – O co tyle krzyku?
Lucyna była na tyle wzburzona, a jego pytanie na tyle głupie, że nawet nie posłała mu morderczego spojrzenia.
- Nie chcesz wiedzieć chociaż co to za gazeta? – spytał z nadzieją Kozłowski, jakby popularny tytuł miał ją jakoś uszczęśliwić.
- Po cholerę? – prychnęła – I tak tego nie czytam.
Mężczyzna spojrzał na nią smutno i poważnie.
- Uspokój się, to przecież nie jest koniec świata.
Naburmuszyła się jeszcze bardziej.
- Czyżby?
Przewrócił oczami.
- To tylko kilka zdjęć i parę słów.
Pokręciła głową.
- O nie, kochany. To będzie kilka słów, które zostaną przekręcone i zrobią ze mnie albo pustą laleczkę, albo zadufaną w sobie gwiazdkę. A nie jestem żadną z nich. A zdjęcia? – aż się wzdrygnęła – Na zdjęciach będę wyglądała jak efekt dobrze wydanych pieniędzy, w ogóle nie będę sobą i pewnie każą mi zapozować nago.
- Lucyna…
- Taka jest prawda, Tatuśku. Zrobią ze mnie manekina. Właśnie dlatego nigdy nie czytam takich bzdur.
- Nie pozwolę na to – zapewnił ją.
Zaśmiała się gorzko.
- A co ty niby możesz zrobić?!
- Jestem twoim menadżerem – powtórzył - Dbam o twój wizerunek. Mogę im zabronić…
- Ja mam w ogóle jakiś wizerunek?!
- Lucyna…
Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się dokładnie.
- Zrobisz to dla mnie?
Uśmiechnął się lekko.
- Głupia jesteś. Zrobię dla ciebie wszystko.
Kąciki ust jej zadrgały.
- Zgodzę się na to, ale pod warunkiem, że będzie po mojemu.
- Nie wiem na ile mogę ci pozwolić na…
- Albo będzie po mojemu, albo się w to nie bawię.
- Nie jesteś na wystarczająco mocnej pozycji, żeby stawiać mi warunki, zdajesz sobie z tego sprawę?
- Możliwe – wzruszyła ramionami – Ale kochasz mnie, więc się zgodzisz. Umowa stoi?
- Tak.
- Kiedy ten głupi wywiad?
- Jutro.
Mimowolnie jęknęła.
- To może być niezła zabawa.
- Jasne, jasne…
- Dasz radę.
- Nie wątpię.


yeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeep.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

(P)

Psychika kobiet przypomina wnętrza ich torebek.

Kobiety zawsze były dyskryminowane. Od wieków źli i podli mężczyźni nie pozwalali im się kształcić, rozwijać, nawet dobrze bawić. Kobieta – podobno – z założenia ma tylko rodzić dzieci i tyle. Oto jej życiowe przeznaczenie, z którym nie powinna się spierać i któremu bezsprzecznie powinna się poddać, bo i tak nic nie wyniknie z jej demonstracji. Choćby nie wiadomo jak bardzo próbowała się buntować i choćby nie wiadomo jak bardzo facet będzie zapewniał, że szanuje jej wyzwolenie i tak będzie uważał ją za istotę słabszą.
To jest nieprawda. Kobieta jest nie tylko czuła, miękka i krucha – potrafi być również bezlitosna, niezłomna i twardsza nawet od mężczyzny. Dodatkowo wszystko potrafi robić z wdziękiem i klasą, czego mężczyźnie nieraz brakuje. Gdy kobieta walczy to wyrafinowanie – tak, żeby jej przeciwnik zapamiętał ból na długo i już więcej nie ważył się stanąć z nią do boju. Gdy walczy mężczyzna, to najczęściej dlatego, że akurat ma ochotę komuś przywalić. Gdy kobieta płacze to dlatego, że była silna za długo. Gdy mężczyzna płacze to dlatego, że staje się słaby za szybko. Gdy kobieta jest chora, parzy sobie herbatkę z cytrynką. Gdy mężczyzna jest chory, oczekuje wezwania do siebie wyżej wykwalifikowanych służb medycznych, które natychmiast przetransportują go prywatnym śmigłowcem na OIOM.
Lucy była właśnie takim typem kobiety – feministycznym, który wiedział, że poradzi sobie w każdej sytuacji i żadna męska praca nie była jej straszna. Miała tak od dziecka. Kręciła się zawsze przy samochodzikach, nie przy lalkach – ten etap przerabiają wszystkie dziewczynki. Z tym, że ona z niego nie wyrosła. Nie spędzała wolnych chwil na nauce posługiwania się tak skomplikowanymi wynalazkami jak tusz do rzęs, prostownica i pilniczek, ale rozkręcała na części suszarkę, nie bawiła się na zakupach, ale oglądała magazyny sportowe, nie wykorzystała wakacji na zabawę z przyjaciółkami, ale siedziała w warsztacie ojca.
Jednak jej największym wyrazem buntu wobec świata był żużel.
Pokochała go, cóż tu dużo mówić. Gdy tylko pierwszy raz znalazła się na torze, gdy tylko pierwszy raz zobaczyła wyścigi – już wiedziała, że to jej miejsce. Sport szybki, wymagający, tylko dla odważnych i silnych – dla prawdziwych twardzieli – idealny dla niej.
Ale żeby móc dostać się na pojazd musiała przejść przez ogromny mur, jaki stanowili jej rodzice.
- To nie jest sport dla kobiet – twierdziła kategorycznie jej matka.
Jasne, przecież to nie balet – żużel to męski sport, czarny sport.
- Jesteś na to za młoda – mówił ojciec.
Przecież każdy sportowiec zaczyna od dziecka!
Błagania, prośby, próby przekupstwa i szantaże trwały grubo ponad osiem miesięcy, aż w końcu jej rodzice wymiękli. Chyba już mieli dość zawracania głowy. Może liczyli na to, że ich córeczka podda się po pierwszym upadku.
Nie poddała się. Ba, gdy tylko spadła, zaczęła się głośno śmiać i stwierdziła, że jest to „nawet fajne”. Rozumiecie? Upadanie „nawet fajne”? Tak, Lucynka zdecydowanie miała coś z głową.
Licencję „Ż” sprawiła sobie na dziewiętnaste urodziny – późno, niektórzy zgarniali je już w wieku szesnastu lat, ale ona dopiero wtedy zaczynała. Idealnie zmieściła się w czasie, przyjechała jako druga z czterech startujących spod taśmy. Kiedy zaliczyła praktykę, teoria była już tylko formalnością. Wtedy mieszkała jeszcze w Opolu.
Dlaczego rodzice nijak nie rozumieli jej pasji? Dlaczego nie pozwalali jej w spokoju żyć tak, jak chce? Co takiego przesłaniało im widok? Co takiego powodowało, że uparcie próbowali odciągnąć swoją starszą córkę od tego, co ją tak naprawdę uszczęśliwiało?
Odpowiedź była prosta – ich młodsza córka.
Alicja była spełnieniem marzeń matki – drobna, jasnooka blondyneczka, zupełnie jak starsza o dwa lata siostra, ale pozbawiona tego defektu, który kierowałby ją na zupełnie niekobiece tory jazdy. Dosłownie.
Jeśli Lucyna była buntownikiem, Alicja była aniołem. Kochanym, uśmiechniętym, delikatnym, kruchym, rozmarzonym, do bólu kobiecym aniołkiem, który jako dziecko biegał po łąkach, zbierając kwiatki, bawił się lalkami i kochał przebierać za księżniczkę.
Tak pozostało do końca: kiedy Lucy jeździła na torze, Ala szyła sukienki; kiedy Lucy biegała po warsztacie, Ala uczyła się tańca towarzyskiego, kiedy Lucy próbowała przekonać rodziców do żużla, Ala przymilała się do nich i dawała poczucie, że chociaż ona jedna jest normalna.
Siostry nigdy nie potrafiły się między sobą dogadać – ale czemu tu się dziwić? Nie łączyło ich nic, poza wspólnym nazwiskiem i podobieństwem zewnętrznym. Nic więcej.
Dlatego właśnie Lucy była tak bardzo zaskoczona, gdy młodsza siostra stanęła w progu jej rzeszowskiego mieszkania z szerokim uśmiechem i kilkoma walizkami, witając ją znienawidzonym przezwiskiem:
- Cynka! – a potem rzucając się jej w ramiona, jakby od zawsze były najlepszymi przyjaciółkami.
- Co ty tu robisz? – Lucy wyswobodziła się z jej silnych objęć.
- Jak to co? Przyjechałam pomieszkać!
O, Boże.
Podobno licho nie śpi, dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, a gdzie diabeł nie może sam, tam babę posyła – tak. Ala była lichem i wysłannikiem diabła, brukującym piekło. Zdecydowanie tak. Lucyna nie musiała tego nawet sprawdzać.
- Nie rozumiem – oświadczyła,  nie zapraszając jej do środka – Nie wiem, co tu robisz, ale… - omiotła wzrokiem cztery walizki i torbę podróżną - … nie zostaniesz u mnie. Nie ma mowy.
- Luuuucyyyyy – błagała młodsza, udając małego kociaka, któremu nie sposób odmówić – Mnie chcesz wyrzucić? Swoją małą siostrzyczkę?
- Tak, jeśli już pytasz. Nie obchodzi mnie, co tu robisz. Nie obchodzi mnie, czego chcesz i tym bardziej nie obchodzi mnie, gdzie pójdziesz, bo tutaj nie zostaniesz.
Lucyna próbowała jej zamknąć drzwi przed nosem, ale ten mały, uparty chochlik z niewykrytym ADHD i wątłym ciałkiem, szybko wślizgnął się do środka.
- Nie możesz mnie tak zostawić w potrzebie!
Starsza prychnęła w odpowiedzi i pokiwała z politowaniem głową.
- Jesteś pełnoletnia. Nie muszę się o ciebie zamartwiać i tym bardziej nie mam zamiaru o ciebie dbać.
- Och, proszę cię, Cynka – westchnęła Alicja i rzuciła się na szyję swojej siostrze, ściskając ją w typowym sobie miłosiernym odruchu – Nie bądź taka. Potrzebuję mieszkania. Tylko na pewien czas.
Było to jak przytulanie sopla lodu, który nijak nie chciał odwzajemnić entuzjazmu, gorąca i uczucia. Lucyna po prostu stała i pozwalała swojej młodszej siostrze miażdżyć kości, bo była zbyt zajęta układaniem w głowie wiązanki przekleństw, jaką miała zamiar zaraz zaprezentować.      
- Będę najlepszą współlokatorką, jaką kiedykolwiek miałaś – zapewniła ją Ala, odklejając się od jej szyi.
Lucyna spojrzała na nią, unosząc brew. Szczerze wątpiła, by ktokolwiek, kiedykolwiek mógł pobić Jęczącą Justynkę i jej różowe ubranka – ona była świetną współlokatorką. Szkoda, że nie przetrwała dwóch tygodni.
- Nie.
- Mogę ci gotować.
- Nie.
- Podzielmy się wydatkami.
- Nie. Wynoś się stąd.
- Nie bądź taka.
- Wyjdź.
- Nie.
- Hej, co robisz?!
- Dzwonię do mamy…
- Ani mi się waż!
- Zobaczymy, co powie na to, że wyrzucasz…
- Nie mam zamiaru z nią rozmawiać!
- Ja z nią porozmawiam… Halo? Mamo?
Lucyna wyrwała jej telefon z dłoni i rozłączyła się pośpiesznie.
- Dobra – posłała siostrze mordercze spojrzenie – Ale ty gotujesz – zgarnęła szybko kurtkę i ruszyła do drzwi – Idę na trening. Nie roznieś mi mieszkania i bądź grzeczna.
- Kiedy wrócisz…?
- Wieczorem.
„Albo nigdy” – dodała w myślach i trzasnęła drzwiami.
Jezu, a ludzie mówią, że siostry to przyjemne wynalazki… Jasne, jasne.




_____________

He - ej!
Spóźniłam się z tym Mikołajem,wiem, przepraszam. Ale lepiej późno niż wcale. Podobno. W każdym bądź razie lepiej teraz niż kiedyś albo wogóle.
HatersModeOn: Buuu, dlaczego piszesz takie głupoty a nie kończysz naturalnej?
Ja: Rzeszowskie Brednie są napisane jakieś... siedem rozdziałów do przodu. Naturalną - mój drugi blog, który sobie można przejrzeć o tu: TUTAJ - piszę na bieżąco, a że nie wyrabiam się jak na razie ze szkołą, bieżąc strasznie się przeciąga. Przepraszam was i obiecuje, że naturalna będzie na święta na pewno, a jak dobrze pójdzie, to może i przed.
Kocham was, Świetlik <3