poniedziałek, 3 lutego 2014

(3)

Are you a camera? Because every time I look at you, I smile.

Tydzień później.
Paul miał ten irytujący gen amerykańskiego chłopca, który warunkował mu możliwość zachowywania się jak skończony idiota, a przy tym wyglądania zawsze nienaturalnie słodko. Dlatego właśnie nikogo nie dziwiło, że leżał w poprzek kanapy, jedną nogę przerzucając przez jej oparcie, drugą nogę przerzucając przez wcześniej przerzuconą przez oparcie nogę, ręce krzyżując za głową i śpiewając głośno o świętach Bożego Narodzenia. A wtedy była jesień.
Obok niego, skulony w niezajętym kąciku czerwonej kanapy z salonu pana Bartmana, siedział sztywno Piotr Nowakowski i patrzył na klubowego kolegę – Ignaczaka, marszcząc czoło. Igła usadowił się na fotelu, ładnie wkomponowanym w przestrzeń pokoju i umiejscowionym między doniczką z usychającym kwiatkiem, a komodą z kurzem. On sam nie obdarzał Nowakowskiego zainteresowaniem, bo skupiony był na Zbyszku i jego kartach. Pan domu zajął honorowe miejsce na pufie obok stoliczka do kawy, nogi krzyżując tak umiejętnie, że prawie nie wyglądał dziwnie. Prawie.
Paul bardzo chciał być zainteresowanym grą, ale mu nie wychodziło. Nie rozumiał sensu grania w „tysiąca” do dwóch tysięcy. Może dlatego, że jakoś nikt nie pofatygował się, żeby wyjaśnić mu zasady albo chociaż wspomóc przy pierwszych dwóch rozgrywkach.
- Zbyszek?
Ale Bartman w odpowiedzi tylko nieprzychylnie zerknął na siedzącego po prawej Ignaczaka.
- Krzysiek?
Ale Igła posłał tylko mrożące krew w żyłach spojrzenie Nowakowskiemu.
- Piotrek?
Ale Pit zachował twarz pokerzysty i zachrypniętym głosem oznajmił:
- Jadę sto dwadzieścia.
Zibi parsknął śmiechem, a Igła jęknął, zawiedziony.
- Nie dasz rady – stwierdził atakujący.
- Nie możesz jechać więcej, jeśli nie masz meldunku – zauważył rozsądnie libero.
Paul odbierał to wszystko jako jeden wielki bełkot, więc nic dziwnego, że zaczął się nudzić. W pierwszym odruchu zachciało mu się zrobić Zbyszkowi porządek w mieszkaniu – tak, wy też tak czasem miewacie? Nie? Widocznie to jakieś typowo amerykańskie zapędy… W odruchu drugim, poczuł się głodny i rozważał przeszukanie Bartmanowej lodówki. Odruch trzeci krzyczał, żeby jednak pozostał na kanapie i spał. Niestety, facet nie robot, jeść musi, więc odruch numer dwa wysunął się na pozycję numer jeden i Lotman wstał ostatecznie z kanapy.
Co ten fragment wnosił do naszej historii? Absolutnie nic.
Ubierała się na czarno i lubiła śpiewać. Kochała się w kwiatach, motylach i drzewach. Była zawsze szczera i często się śmiała. Choć była ładna, przyjaciół nie miała…
… bo całe życie była zamknięta w sali gimnastycznej, rozciągając się. Alicja obiecała sobie, że szybko znowu tam nie wróci. Szklane więzienie. Brr.
- Ala?
Co z tego, że była dobra. Co z tego, że miała talent. Tu już nawet nie chodzi o to, że miewała momenty czystej euforii, oddając się całkowicie temu, co robiła dobrze. Chodziło o jej życie. Jej młodość, którą jak na razie bezpowrotnie traciła. Nie miała czasu szaleć, nie miała czasu umawiać się na pogaduszki, na kawki, na babskie imprezy, nie wspominając już o dyskotekach. Nie jeździła na żadne szkolne wycieczki, bo przecież ominęłaby za wiele treningów. Nie miała czasu żyć.
- Alicja!
- Tak? – uniosła głowę, zamrugała i spojrzała prosto w rozeźlone oczy swojej starszej siostry – Słucham?
- Pytałam czy widziałaś gdzieś moje dresowe spodnie. Te, w których biegam.
- Te wielkie? Szare? – upewniła się dziewczyna.
- Tak. Dokładnie te. Widziałaś je?
- Wrzuciłam je do pralki – wzruszyła ramionami.
- Co?!
- Były piekielnie brudne. Jak ty mogłaś w czymś takim wychodzić na dwór i pokazywać się publicznie?…
- Mogłabyś nie ruszać bez pozwolenia moich rzeczy – zauważyła opryskliwie Lucyna z irytacją wiążąc długie włosy w kucyk i zawracając do swojego pokoju – One wcale nie musiały być czyste. Miały być użyteczne. W czym ja teraz mam iść biegać?
- Masz przecież bardzo dużo tych twoich motorowych spodni – Alicja przełączyła kanał, bo zaraz miała zacząć się „Moda na sukces”. Na nią kiedyś też nie miała czasu!
Lucy wystawiła na chwilę głowę z pokoju i spojrzała na siostrę z mordem w oczach.
– Mam pełno tych „motorowych spodni”, ale one nie nadają się do biegania! – wycedziła przez zęby, hamując chęć uderzenia młodszej – W czym mam teraz biegać? Zabiorę coś twojego!
To był bardzo zły pomysł.
Niecałe pół godziny później Lucyna biegła tą samą drogą co zwykle, ale ludzie nie traktowali jej jak zwykle i tym bardziej ona nie czuła się jak zwykle. Mogła się spodziewać tego, że „dresowe spodnie” siostry będą tak naprawdę obcisłymi, czarnymi legginsami do połowy łydki, które nie dość, że będą niemiłosiernie wpijały się w tyłek, dodatkowo będą pokazywać zdecydowanie za dużo ciała. Nawet najszersza z szerokich bluz nie była w stanie ukryć jej kształtów. Czuła się prawie tak idiotycznie jak tydzień temu na sesji, gdzie kazali jej ubrać sukienkę. SUKIENKĘ, której nie miała na sobie od czasów… Pierwszej Komunii?
Oczywiście odmówiła i zapozowała w sowich spranych dżinsach z grymasem na twarzy. Ha.
Dzisiaj miała pecha. Nie widziała Go przecież od dobrych kilku dni, a teraz nagle pojawił się tuż obok niej w dodatku uśmiechając się lubieżnie. Wiedziała dlaczego. Miała przecież niezły tyłek.
To, że znała powód jego zadowolenia, nie znaczyło jeszcze, że jej się to podoba. Żadne zainteresowanie mężczyzny jej samej nie interesowało. Nielicznych odważnych odprawiała z kwitkiem. Bo facet to szuja, w dodatku chamska i prostacka, ot co!
- Dzień dobry – przywitał się z nią grzecznie Zbyszek, ale to nie miało znaczenia, bo ona już go skreśliła. Wystarczył błysk w jego oczach, ten lubieżny uśmiech i już był zerem. Dlaczego? Bo widział w niej kobietę. Kobietę, którą nigdy nie była – przyznawała to z żalem. Kobietę, na którą stanie się nie ma absolutnie szans. Bo woli sport i żużel. Tylko to. Tylko sport I żużel.  



3 komentarze:

  1. Ale, że czemu tak krótko?
    Jeśli Lucyna istniałaby naprawdę (chociaż nie wiem może istnieje, jeśli tak to: Cześć Lucyna! xD ) to jestem pierwszym członkiem jej fanklubu! (hymm, może nawet założycielką. )
    Amerykanie zważywszy na swoją kulturę mogą wykazywać odmienne skłonności (czyt. chęć do sprzątania w domach/mieszkaniach znajomych) może to też wskazywać na chorobę psychiczną. Co do tego zdania są podzielone.
    Świetliku klawiatura naprawdę nie gryzie, więcej poproszę w następnym. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak to, że krótko? Sonet - to jest krótko. Tutaj jest zdecydowanie więcej niż 14 wersów. Jest nawet więcej niż 14 akapitów! : O
      To jest zdecydowanie dużo.
      Szkoda tylko, że tak mało treściwie, ale kto bogatemu zabroni. : D

      Usuń
  2. "Rozsądny Igła" - czy tylko dla mnie brzmi to tak samo bełkotliwie, jak dźwięki docierające do uszu Paula? Równie łatwo jest mi wyobrazić sobie skulonego Pita - przecież on nawet w pozycji embrionalnej byłby ode mnie ze dwa razy większy. To jak się można skulić i jednocześnie być aż tak ogromnym? To w ogóle nie gra ze sobą.

    Widzę odwieczny problem sióstr - łapy przy sobie i wara Ci, smarku, od moich rzeczy! To jeden z tych wielu momentów, kiedy chciałabym mieć brata - przynajmniej nie musiałabym szukać swoich ubrań w jego szafie. Albo na krześle. Albo na łóżku. Albo pod łóżkiem. Wątpię też, żeby sam z siebie oceniał ich stopień zabrudzenia i podejmował w związku z tym jakieś radykalne działania - jeszcze się chyba taki facet nie narodził.

    Och, ten Zbyszek, podły i okrutny! Jak on się mógł dopatrzeć w Lucy kobiety? No jak?
    Ale skoro ona z żalem stwierdza, że tej kobiecości nieco jej brakuje, to powinna dać Zbysiowi szansę, a już on jej pokaże, że jednak ma oba chromosomy X i całkiem jej z nimi do... twarzy? A zainteresowanie sportem to już kto jak kto, ale on na pewno zrozumie i wybaczy ;)

    OdpowiedzUsuń