Ogromna potrzeba przytulenia
-
Nie ma jej – stwierdził cicho Piotrek w pierwszej przerwie drugiego seta,
rozglądając się po trybunach. Co z tego, że grał i musiał się skupiać na tym,
co przekazuje im trener, skoro jego myśli były teraz zupełnie gdzie indziej.
No
i miał za swoje. Pod koniec drugiego seta trener Kowal zdjął go ostatecznie z
boiska, zmieszał z błotem i smutny, nieszczęśliwy, samotny Piotruś do końca
spotkania siedział po turecku w kwadracie, wodząc smętnie oczami za piłką.
Potem przez malutką mikrosekundę pocieszył się ze zwycięstwa, a przed
autografami uciekł.
Siedział
w szatni, zmieniając strój na cywilny i przypomniało mu się, że od rana nic nie
jadł, gdy zaburczało mu głośno w brzuchu. Najgorsze było to, że właściwie nie
miał wcale ochoty na jedzenie. Właściwie to nie miał ochoty zupełnie na nic.
Była godzina dwudziesta, a on myślał tylko o tym, żeby teraz znaleźć się gdzieś
na końcu świata, leżeć na trawie i liczyć gwiazdy. Nie przeszkadzałoby mu też,
gdyby w swojej wizji mógł leżeć obok kogoś i trzymać jego ciepłe ciało w swoich
objęciach. Potrzebował kogoś takiego.
Pożegnał
się z kumplami, cicho przemknął obok trenera, byleby ten przypadkiem nie
zaczepił go i nie zaczął wypytywać, wyszedł tyłem sali, by nie natknąć się na
tłumy. Założył kaptur na głowę, próbując ukryć się we własnym nieszczęściu i
ruszył prosto przez Rzeszów.
Po
drodze zatrzymał się tylko dwa razy. Po raz pierwszy, by podnieść piątaka z
chodnika. Po raz drugi, by spisać numer okolicznej kwiaciarni.
A
następnego dnia Grześ zdał mu bardzo szczegółową relację:
-
…i ona wtedy złapała mnie pod ramię i ciągnęła w stronę salonu. Mówię ci, taka
różowowłosa diablica. Chwyt miała dobry, uścisk mocny, oczy ładne i nim się
spostrzegłem, zmieniła kurs na kuchnię. Myślę sobie, o nie, coś się złego
będzie działo, przecież tam pewnie są noże. Ona patrzy na mnie wilkiem, coś tam
trajkocze, a ja zdążyłem wyłapać tylko tyle, że ma na imię Sonja. Zabawnie,
prawda? Ale bardzo ładnie, od razu mi się spodobało. Tylko że gdy chciałem jej
o tym powiedzieć, ona szus!, prawie rzuca mną na krzesełko w kuchni, ja
spoglądam przerażony, a ta potwora uśmiecha się tak zadziornie, jakby wszystkie
mądrości świata znała i jakby wiedziała, co ja sobie w danej chwili myślę. Jak
czarownica. Porusza się, przechodzi obok mnie i ot, tak zaczyna beztrosko
przeszukiwać kuchnię. Swoją drogą, zauważyłem, że tył też miała niczego sobie.
Tak tylko o tym wspominam, żebyś mógł, Piter, wytworzyć sobie pełny, niezmącony
niczym jej obraz. No więc ja jej w końcu
pytam, co zamierzamy robić, a ona nawet się do mnie nie odwraca i mamrocze do
tych zagraconych szafek, że jak to co? Przecież Lucynkę trzeba na nogi
postawić!, a potem wyciąga z odmętów drewnianych jakieś zioła i dziwne
pojemniczki.
-
I co robiliście? – zapytał zaciekawiony Ignaczak, który jakoś tak przypadkiem
znalazł się obok i włączył do przedtreningowej rozmowy.
Grzesiek
spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
-
Herbatki i napary ziołowe, a potem rosołek z kury, doprawiony kostką wołową, na
smak – pokręcił z niedowierzaniem głową – Ja nie rozumiem kobiet. Szczególnie
takich. Chociaż muszę przyznać, że krojenie różnego rodzaju liści w jej
szalonym towarzystwie, przy wtórze muzyki indyjskiej i aromacie palonego zioła,
było całkiem miłe.
-
Paliliście zioło?
-
Ona paliła. Nie wiem skąd miała, przysięgam.
-
Spokojnie – roześmiał się Igła – Przecież to już prawie legalne… co nie znaczy,
że to pochwalam.
-
Okej, ale ta jej chora przyjaciółka to…
-
Lucynka, wiemy – kiwnął głową Krzyś – Poznaliśmy ją, gdy Zbyszek próbował być z
nią na randce, prawda, Piotrek?
-
Piotrek?
Ale
Piotrek nie słuchał. A więc była chora. Nie przyszła na mecz, bo cierpiała
katusze, jedząc jakieś okropne ziołowe lekarstwa roboty ręcznej, z pierwszego
tłoczenia czy jakoś tak. To nie była jej wina, że nie pojawiła się na
trybunach. Uśmiechnął się lekko. Mógł marzyć, że gdyby była zdrowa, przyszłaby
z siostrą, a wtedy on by do niej jakoś… coś… no właśnie. Tak też zrobi na
następnym meczu. Jeśli tylko ona się pojawi. A jak na razie…
-
Sorry, chłopaki, muszę zadzwonić.
Podniósł
się z ławeczki w szatni, złapał w dłoń swój telefon i odnalazł numer wpisany
doń wczorajszego wieczora.
Czterdzieści
parę minut później Alicja usłyszała dzwonek do drzwi.
-
Tak?
Nastoletni,
pryszczaty chłopak w czerwonej czapeczce i równie jaskrawej koszulce z czerwoną
różą w dłoni uśmiechnął się do niej czarująco.
-
Czy pani Lucyna?
W
tym momencie Ala poczuła się autentycznie zaskoczona, bo już miała nadzieję, że
to Paul poczuł jakieś natchnienie i zadbał o nutę romantyzmu w ich związku. A
tutaj co? Pustka.
Dziewczyna
była na tyle zaskoczona, że nie potrafiła postąpić inaczej:
-
Tak. To ja – wydukała, na zmianę blednąc i czerwieniąc się.
Chłopak
wręczył jej do rąk długą różę z kolcami, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek
widziała, przybraną jedynie bielutką wstążeczką i pozłoconą brokatem.
-
Od ukochanego – wyszczerzył się jeszcze, podziękował, pożegnał się i odszedł, a
Alicja mogła już tylko zerknąć na logo kwiaciarni, majestatycznie nadrukowane
na tyle jego koszulki.
Lucy
wyszła z łazienki, wycierając króciutkie włosy ręcznikiem.
-
Kto to był? – zapytała, mijając siostrę w korytarzu, a patrząc na różę, dodała:
- Paul bawi się w dżentelmena?
Alicja
pokręciła głową. Jej oczy wciąż były szeroko otwarte, twarz blada.
-
To nie dla mnie – powiedziała cicho – To dla ciebie.
Lucynę
aż zmroziło.
-
Od kogo?
-
Nie wiem. Od ukochanego.
Lucy
jęknęła.
-
Boże, tylko nie Zbyszek…
Nie,
Lucyno, to nie Zbyszek.
mieszkanie Świetlika, dołącz do domówki : D
Kiedy można się spodziewać cd?
OdpowiedzUsuń